niedziela, 27 października 2024

Formowanie Układu Słonecznego

Formowanie Układu Słonecznego 

Układ Słoneczny – to układ planetarny w Drodze Mlecznej, składający się ze Słońca i powiązanych z nim grawitacyjnie ciał niebieskich: ośmiu planet, co najmniej 284 ich księżyców, przynajmniej pięciu planet karłowatych (w kolejności wedle średnicy tarczy: Pluton, Eris, Haumea, Makemake, Ceres), a także nieco mniejszych planetek (Gonggong, Quaoar, Sedna i Orcus) i miliardów (a być może nawet bilionów) małych ciał, do których zalicza się planetoidy, komety i meteoroidy, a także pył międzyplanetarny. Sedna, Ceres i Orkus mają już poniżej 1000 km średnicy, a pozostałe są większe niż 1000 kilometrów średnicy. Główną cechą planetek karłowatych jest oprócz średnicy 1000 kilometrów, tak zwana kulistość, gdyż każda z nich przypomina mały kulisty glob lub obrotową elipsę jak w przypadku Haumea. 

Planety Układu Słonecznego i Pluton jako planetka karłowata

Powszechnie obecnie przyjmowany obraz powstawania Układu Słonecznego przewiduje, iż Słońce wraz z układem planetarnym uformowało się z zagęszczenia obłoku gazowego, który zapadł się grawitacyjnie. Kurczenie się obłoku powodowało wzrost gęstości oraz wytworzenie się wirującego dysku protoplanetarnego. W centrum powstała protogwiazda, która potem przekształciła się w Słońce, a w dysku uformowały planety. Planety powstały w wyniku kolizji pomiędzy ziarnami pyłu, które zaczęły tworzyć coraz większe obiekty, aż powstały kilkukilometrowe ciała nazywane planetozymalami, które dalej się zderzały. Istotną rolę w tych procesach może odgrywać tzw. linia śniegu, oddzielająca obszary, w których w dysku występowały substancje gazowe (bliżej gwiazdy) oraz obszar, gdzie woda przechodziła do stanu lodu (dalej od gwiazdy). Dowody geochemiczne i astronomiczne wskazują, że formowanie się planet zachodziło w dwóch odseparowanych strefach. Nie jest znana dokładna przyczyna tego zróżnicowania – dlaczego planety znajdujące się blisko Słońca są małe i suche (z małą zawartością wody w stosunku do swojej masy), a planety w zewnętrznych częściach Układu Słonecznego są większe i bardziej mokre pod tym względem.

Nowe dowody naukowe wskazują na konieczność znaczącej rewizji teorii dotyczących formowania się Układu Słonecznego w którym żyjemy na trzeciej planecie od Słońca. Powierzchnia Ziemi bezustannie się zmienia, w tym za sprawą meteorów i pyłu kosmicznego jaki spada na Ziemię. Procesy tektoniczne oraz wulkaniczne w połączeniu z erozją skał przez wodę i wiatr bezustannie odświeżają powierzchnię naszej planety, usuwając z niej geologiczny zapis jej wczesnej historii. Na szczęście na orbicie Ziemi znajduje się także Księżyc, czyli glob, który nie posiada żadnej atmosfery, na którym nie ma wody w stanie ciekłym, nie ma wulkanów i nie ma tektoniki płyt. W efekcie to on przechowuje w sobie informacje o wczesnej historii wewnętrznej części naszego układu planetarnego. Analizując skały księżycowe, naukowcy odkryli coś niezwykle istotnego.

Na przestrzeni ostatnich pięćdziesięciu lat (od 1970 do 2020 roku) naukowcy mieli okazję badać naprawdę szeroką paletę skał pochodzących z Księżyca. Wśród nich znalazły się skały przywiezione na Ziemię przez astronautów z misji Apollo, rosyjskie czy radzieckie Łunochody, ale także przez roboty z robotycznych misji Luna oraz chińskiego Chang’e. Oprócz tych skał, do dyspozycji badaczy były liczne meteoryty, które samoistnie dotarły na Ziemię z Księżyca. Badając wszystkie te skały w warunkach laboratoryjnych, naukowcy byli w stanie ustalić, z której części Księżyca pochodzą oraz kiedy zostały one wybite w przestrzeń kosmiczną.

Wśród tych skał księżycowych znajduje się też meteoryt Northwest Africa 2995, który został przebadany ostatnio przez naukowców z Uniwersytetu w Manchester. Naukowcy od lat starają się odtworzyć informacje o środowisku, w jakim rozwijały się młoda Ziemia i Księżyc. Dotychczas przyjmowano, że okres najbardziej intensywnego bombardowania obu globów przez planetoidy przypadał na przedział od 4,2 do 3,8 miliarda lat temu. To w tym czasie kratery na Ziemi i Księżycu powstawały najczęściej. O ile kratery na Ziemi z czasem wymazywane były z powierzchni naszej planety i nie są już dla nas dostępne, o tyle kratery na Księżycu w dużej mierze istnieją po dziś dzień.

Wspomniany wyżej meteoryt Northwest Africa 2995 został odkryty w Algierii w 2005 roku. Zespół geologów ustalił niedawno, że jest to brekcja, która powstała przy udziale wysokiego ciśnienia i temperatury w zderzeniu kosmicznej skały z Księżycem. Szczegółowa analiza składu izotopowego w tejże skale pozwoliła ustalić, że powstała ona między 4,32 a 4,33 miliarda lat temu, a więc ponad 120 milionów lat wcześniej, niż się wydawało. Może to wskazywać na to, że okres intensywnego bombardowania był znacznie dłuższy, niż się pierwotnie wydawało.

W toku dalszych prac naukowcy porównali wyniki badań z danymi z sondy kosmicznej Lunar Prospector, która badała skład chemiczny skał księżycowych z orbity pod koniec XX wieku. W ten sposób udało się ustalić, że skała pochodzi z Basenu Południowego-Aitken (SPA) znajdującego się na niewidocznej stronie Księżyca. Oznacza to, że największy krater uderzeniowy na Księżycu powstał ponad 4,32 miliarda lat temu, zaledwie kilkaset milionów lat po uformowaniu się Srebrnego Globu. Według autorów opracowania opublikowanego w periodyku Nature Astronomy teraz przydałaby się osobna misja kosmiczna, w ramach której na Ziemię można by było przywieźć skały pochodzące z SPA, w celu ich dokładniejszego zbadania i potwierdzenia tego odkrycia.

Na początku Układu Słonecznego był obłok molekularny, czyli po prostu materia, która wypełniała przestrzeń międzygwiazdową w naszej Galaktyce, w Drodze Mlecznej – piszą astronomowie badacze w podręcznikach. Ziarenka pyłu w takich obłokach są maleńkie, mikrometrowe. Mogą zlepiać się w agregaty pyłowe (tzw. pebbles, kamyczki), niewielkie, zaledwie parucentymetrowe. W pewnych warunkach takie agregaty zbierają się i tworzą grawitacyjnie związane chmury, które zapadają się potem do planetozymali, niedużych (do 100 km średnicy) obiektów, przekształcających się następnie w planety lub pozostających jako małe planetoidy czy duże asteroidy jakich dziesiątki tysięcy zidentyfikowali uczeni astronomowie przez ostatnie trzydzieści lat. Brzmi prosto, ale ten proces do dziś zawiera mnóstwo niewiadomych i jest przedmiotem intensywnych badań.

W przypadku Słońca około 4,5 miliarda lat temu ta materia zaczęła się zapadać pod wpływem własnej grawitacji. W pobliżu musiało się wydarzyć coś gwałtownego, by obłok materii międzygwiazdowej drgnął i zaczął się zapadać. Astrofizycy obstawiają, że mógł to być wybuch pobliskiej supernowej. Coraz mniejszy obłok zaczął coraz szybciej krążyć wokół własnej osi i stworzył dysk akrecyjny, z którego elementów powstały planety i inne elementy Układu Słonecznego. Naukowcy są niemal pewni, że Jowisz powstał jako pierwsza planeta Układu Słonecznego. Jowisz i Saturn były potrzebne, by napędzać zderzenia planetozymali bliżej Słońca – wyjaśniają badacze naukowi. Ich grawitacja wpływała na orbity planetozymali, dzięki czemu mogły powstać planety tak masywne jak nasza Ziemia. Jowisz przydaje się nam do dzisiaj, gdyż chroni wewnętrzny Układ Słoneczny przed pierwiastkami z zewnątrz. Dzięki niemu na Ziemi jest na przykład w sam raz wody do życia – pierwiastki z kosmosu mogłyby sprawić, że byłoby jej za dużo.

Wiemy, że przynajmniej ponad połowa gwiazd ma jakieś planety, układy podobne do naszego zdarzają się dość często, ale badania takie są jeszcze w powijakach, a ich technologia dopiero się rozwija. Naukowcy wciąż szukają innej planety typu ziemskiego, a obiektów kandydujących jest coraz więcej. Najbardziej popularnym typem planety w naszej Galaktyce, w Drodze Mlecznej, jest coś, czego my nie mamy w naszym Układzie Słonecznym, czyli planety typu super-Ziemia i mini-Neptun – opowiadają astrofizycy. To planety o masie pomiędzy Ziemią a Neptunem, z gęstszą atmosferą. Niewykluczone, że na nich też może być życie. Jak mówią uczeni astronomowie, wśród naukowców panują nastroje, że ślady istnienia życia pozaziemskiego możemy znaleźć w ciągu 5-10 najbliższych lat, jednak w latach 70-tych i 80-tych XX wieku także tak mówiono, a astronomia jest ciągle niedofinansowana nawet w bogatym USA, bo wszystkie biliony dolarów idą na kolejne nikomu niepotrzebne wojny zamiast na rozwój nauki! Wskazówką będą konkretne pierwiastki w atmosferze albowiem  życie zmienia jej skład, tak jak na Ziemi.

Obecnie dominująca teoria tworzenia się grawitacyjnie związanych zalążków planet, które nazywają się planetozymalami, jest taka, że te kamyczki znajdują sobie miejsca, gdzie jest ich więcej, mamy takie zgrubienia grawitacyjne i one mogą w procesie, który się nazywa niestabilnością strumieniową, utworzyć już grawitacyjnie związane chmury tych kamyczków, które – tak jak obłok materii międzygwiazdowej się zapadł do gwiazdy i dysku – będą się zapadać do planetozymali. Odkrycia ostatnich lat w eksploracji Układu Słonecznego poniekąd to potwierdziły, bo okazało się, że te planetozymale, które nie trafiły do żadnej planety, zostały jako takie odpadki po procesie formowania się planet. Stąd właśnie mamy chociażby pas asteroid między planetami Marsem a Jowiszem, różne grupy takich małych ciał, które są przykłądowo na tej samej orbicie co planeta Jowisz, czyli takie asteroidy trojańskie. 

Mamy też najcenniejszy dla nas pas za orbitą Neptuna, tzw. Pas Kuipera (Pluton, Chiron) albo po prostu obiekty transneptunowe. Jest on najcenniejszy dlatego, że pas asteroid miał bardzo dużo zderzeń i asteroidy, które tam są, straciły to, jak wyglądały oryginalnie te cztery i pół miliarda lat temu. Natomiast myślimy, że ten pas obiektów transneptunowych nie miał tam aż tylu zderzeń. Misja New Horizons dotarła kilka lat temu do Plutona i do jednego z obiektów transneptunowych, który się nazywa Arrokoth, i okazało się, że jest tam bardzo dużo asteroid podwójnych. Czasami są one ze sobą w kontakcie – jak chociażby ten Arrokoth, co wygląda tak, że są to po prostu dwa planetozymale, które się ze sobą zlepiły – a czasami są naprawdę podwójne krążące wokół wspólnego środka masy. Takie planetozymale mają zwykle mniej więcej między jeden a sto kilometrów średnicy i na pewno nie są planetami jak chcieliby współcześni astrolodzy dorabiający mistykę nawet do Plutona na którym się pomylili co do jego wielkości już w roku jego odkrycia czyli w 1930.

Grawitacyjna kulistość zaczyna się jeszcze kilka rzędów wielkości w masie później, bo to musi być solidny obiekt mniej więcej tysiąc kilometrów średnicy rzędu największego obiektu w pasie asteroid, czyli taki jak planetoida Ceres. Jest on kulisty dlatego, że ma wystarczającą moc własnej grawitacji, natomiast te planetozymale, które są dla nas najcenniejsze, bo wyglądają tak, jak wyglądały, wyglądają jak takie spłaszczone naleśniki. I to też przewiduje ta teoria ich powstawania w niestabilności strumieniowej. One będą tak wyglądały dlatego, że powstały z zapadnięcia się obłoku tych kamyczków. Dokładnie tak jak dysk akrecyjny jest płaski, tak samo te planetozymale też powinny tak wyglądać, być wyraziście spłaszczone, i rzeczywiście, ostatnie lata pokazują, że często właśnie tak wyglądają.

To jest moment, w którym rozjeżdżają się klasyczna i obecna dokładniejsza już teoria powstawania planet. W klasycznej nie wiedziano jeszcze o niestabilności strumieniowej i nie potrafiono sobie poradzić z problemem, że te agregaty pływowe nie chcą rosnąć do planetozymali. Znano wtedy tylko Układ Słoneczny, wiedziano, że każda przestrzeń w tym układzie między planetami jest wypełniona tymi odpadkami, czyli pozostałościami planetozymali, więc zrobiono takie założenie, że był jakiś proces formowania się planetozymali, który był bardzo wydajny, i po prostu praktycznie cały pył w dysku wokółsłonecznym był związany w te planetozymale, więc one wypełniały równiutko cały dysk i dalszy wzrost planet wiązał się z tym, że te planetozymale się ze sobą zderzały.

Ciągle były duże problemy, w tej klasycznej teorii powstawania planet, i największym było to, że to zajmowało zbyt długo. Utworzenie jądra Jowisza, które mogłoby przyciągnąć taką ilość tego gazu wodorowo-helowego, jaką rzeczywiście ma Jowisz, czyli około trzystu mas Ziemi, zajmowało to co najmniej dziesięć milionów lat, a wiedziano też już wtedy, że dyski wokółgwiazdowe nie żyją tyle czasu, bo z obserwacji gwiazd, które widzimy teraz na niebie w obszarach ich formowania, wiadomo, że tylko dyski wokółgwiazdowe żyją kilka milionów lat. Więc był taki problem, ale trochę zamiatano to pod dywan przez to, że Układ Słoneczny był jedynym, który znano, więc wydawało się, że może był to jakiś przypadek, może jakiś bardzo mało prawdopodobny proces, który zaszedł, i nie musimy się przejmować tym, że ten model nie do końca działa w kosmosie.

Natomiast współcześnie, kiedy wiemy już, że raczej jest to dość częsty proces formowania planet, zaszła pewna rewizja tego modelu powstawania planet i obecnie dominującą teorią powstawania przynajmniej tych gazowych olbrzymów jest to, że niektóre z planetozymali albo się rodzą już na tyle duże – bo z tych modeli niestabilności strumieniowej wychodzi, że może tak być, że największy planetozymal będzie mieć może pięćset kilometrów – że one mogą bezpośrednio akreować te agregaty pyłowe, i to jest dużo szybszy proces, bo kiedy jeszcze mamy dysk wodorowo-helowy, to interakcja agregatów pyłowych z tym dyskiem, kiedy przelatują wokół takiego masywnego planetozymala, prowadzi do tego, że one mogą po prostu opaść, zostać związane z tym jądrem planetarnym albo planetozymalem i dodać do jego masy. Ten proces jest bardziej wydajny i szybszy, jeśli chodzi o formowanie jąder planetarnych, niż ta klasyczna teoria, w której cała masa tego pyłu była szybko związana w planetozymale, i one miałyby się zderzać. Jest to mało wydajne dlatego, że kiedy taki masywny planetozymal przelatuje koło jądra planetarnego, które też już jest masywne, jest bardzo prawdopodobne, że to bliskie przejście doprowadzi raczej do wyrzucenia planetozymala, zmiany jego orbity niż do tego, że on rzeczywiście spadnie na to jądro.

Tak na sto procent nie wiemy czy pierwsza się uformowała Ziemia czy Jowisz, ale na dziewięćdziesiąt dziewięć procent Jowisz. Zapewne większość astrofizyków i astronomów się ze zgodzi, że musiał on być pierwszą planetą w Układzie Słonecznym dlatego, że musiał się uformować na tyle szybko, że zdążył zebrać te mniej więcej trzysta mas Ziemi w gazie wodorowo-helowym, który żyje tylko przez kilka milionów lat, ale planety mogły też powstać równocześnie. Z powodu dużej masy jowiszowe jądro musiało się szybko uformować. Inną przyczyną jest to, że wszystkie klasyczne modele formowania się Ziemi i planet Układu Solarnego, które są blisko niej, zakładały, że Jowisz i Saturn już tam są. Jowisz i Saturn były potrzebne do tego, żeby napędzać zderzenia tych planetozymali bliżej Słońca. Przez oddziaływanie grawitacyjne tak masywnych planet można zmieniać dość łatwo orbity planetozymali, tych takich jąder planetarnych. Jest to potrzebne dlatego, że w klasycznej teorii nie ma wystarczająco masy w tym rejonie, gdzie ma się uformować Ziemia, żeby powstały takie masywne planety jak Ziemia. Ta klasyczna teoria raczej przewidywała, że może te planetozymale dadzą radę dorosnąć mniej więcej do rozmiaru Marsa, który jest mniej więcej dziesięć razy mniej masywny niż Ziemia, i potem już naprawdę trzeba nimi mocno mieszać, żeby one się chciały ciągle zderzać i rosnąć do jeszcze większych planet.

Zjawisko orbitalnego rezonansu planet jest bardzo ciekawe, bo póki żyje ten dysk wodorowo-helowy, takie masywne planety jak jądro Jowisza, które ma już może kilkadziesiąt mas Ziemi, przez oddziaływanie grawitacyjne z dyskiem mogą się po prostu przesuwać w tym dysku i to zjawisko się nazywa migracją planetarną. Jeśli mamy więcej niż jedną planetę, to taka migracja planetarna bardzo często będzie prowadziła właśnie do powstania rezonansów orbitalnych, które koordynują orbity planet. W rezonansie planetarnym chodzi o to, że okres orbitalny tej dalszej planety będzie jakąś wielokrotnością okresu orbitalnego tej bliższej planety. W przypadku Jowisza i Saturna zazwyczaj mówi się o rezonansie jeden do dwóch, czyli że po prostu orbita Saturna zajmuje dwa razy dłuższą drogę niż orbita Jowisza. W praktyce na niebie obserwujemy zjawisko, że Jowisz co około 20 lat dogania Saturna po ostanim wyprzedzeniu go tworząc przepiękne koniunkcje. Te rezonanse mają taką moc, że modyfikują wtedy tę migrację planetarną i mogą ją chociażby  zatrzymać albo odwrócić jej kierunek. Spekuluje się – i bardzo często wychodzi to w modelach – że właśnie taki rezonans między Jowiszem a Saturnem ochroniłby Jowisza przed przesunięciem się bardzo blisko Słońca i zostaniem gorącym Jowiszem, a takie gorące Jowisze widzimy właśnie wokół innych gwiazd w kosmosie. Nie są one może bardzo częste, ale przez to, że łatwo je wykryć, widzimy ich dużo. Jednym z wytłumaczeń tego, dlaczego w Układzie Słonecznym Jowisz został tam, gdzie jest, jest to, że Saturn po prostu go dogonił, związał się w nim w tym rezonansie i ta migracja planetarna nie poszła dalej. Natomiast rezonanse są też bardzo niebezpieczne dlatego, że kiedy ten dysk wodorowo-helowy zniknie, to taki układ planetarny w rezonansie, jeśli mówimy o masywnych planetach, staje się niestabilny, i rzeczywiście, dominująca teoria powstania Układu Słonecznego nazywa się modelem nicejskim i jest taka, że Jowisz, Saturn, Uran i Neptun były dużo bliżej siebie, niż obecnie są. Neptun był na może piętnastu, siedemnastu jednostkach astronomicznych odległości, a teraz jest na trzydziestu AU.

Wszystkie modele Układu Słonecznego, które widzimy, wszystkie publikacje na ten temat, kiedy się wkłada obecny Układ Słoneczny do modeli numerycznych i sprawdza, co będzie za kolejne cztery i pół miliarda lat, przewidują, że Układ Słoneczny jest stabilny, nie musimy się martwić, że ulegnie destabilizzacji i się rozsypie. Na skraju naszego Układu Słonecznego może być uwięziona duża, obca planeta - wynika z nowych badań przeprowadzonych przez międzynarodową grupę naukowców. Wskazali, że planeta taka mogła zostać "uwięziona" w obszarze znanym jako Obłok Oorta, wyznaczającym granicę oddziaływania grawitacyjnego Słońca. Wyniki nowego, międzynarodowego badania zostały opublikowane w czerwcowym wydaniu czasopisma naukowego "Monthly Notices of the Royal Astronomy Society". Jego autorzy przeprowadzili symulacje naszego Układu Słonecznego w kształcie sprzed 4,5 miliarda lat, w czasie jego jeszcze niestabilnych początków.

Z dotychczasowych badań wiadomo, że w czasie formowania się systemów planetarnych, takich jak nasz Układ Słoneczny, możliwe jest, że jedna z planet "wyrwie" się z jego grawitacji i ucieknie w otwartą przestrzeń międzygwiezdną. Prawdopodobnie takie było pochodzenie m.in. tajemniczego obiektu kosmicznego Oumuamua, który w 2017 roku przeleciał przez nasz Układ Słoneczny. Skoro jednak planeta może opuścić swoją pierwotną gwiazdę, pojawiło się pytanie, czy możliwe jest, aby przechwyciło ją później oddziaływanie grawitacyjne innej gwiazdy. Przeprowadzone złożone symulacje komputerowe wykazały, że jest to możliwe. Największe szanse na przechwycenie takiej "niczyjej" planety stwierdzono jednak nie w sytuacjach, gdy przelatuje ona blisko innej gwiazdy, ale gdy pojawia się na skraju jej oddziaływania grawitacyjnego. W przypadku Układu Słonecznego wskazano hipotetyczny Obłok Oorta, czyli sferyczny obłok pyłu, skał i planetoid, wyznaczający skraj dominacji oddziaływania grawitacyjnego naszego Słońca. Choć dotąd jego istnienie nie zostało potwierdzone obserwacjami, uważa się, że obłok ten znajduje się bardzo daleko - w odległości od 2 tysięcy do 200 tysięcy jednostek astronomiczny od Słońca, czyli w odległości od 03, do 3,2 lat świetlnych. Dla porównania, najdalsza znana planeta naszego Układu Słonecznego, Neptun, znajduje się w odległości 30 jednostek astronomicznych od Słońca.

Na podstawie symulacji badacze stwierdzili, że w czasie formowania się naszego Układu Słonecznego istniało sięgające nawet 10-procent prawdopodobieństwo oderwania się od niego jednej z planet. Jednocześnie wyliczono, że istnieje około 7-procentowe prawdopodobieństwo, że oderwana od innej gwiazdy planeta została "przechwycona" przez nasze Słońce i uwięziona jego słabym oddziaływaniem grawitacyjnym w Obłoku Oorta. Jak wskazano, symulacje dotyczyły dużych, lodowych ciał niebieskich z innych układów planetarnych, w rozmiarze porównywalnym do Jowisza czy Uranu. Na podstawie tych symulacji badacze stwierdzili, że istnieje siedmioprocentowe prawdopodobieństwo, że na skraju naszego Układu Słonecznego orbituje nieznana nam, duża planeta. Ponadto, według badaczy, jeżeli istnienie tej planety zostałoby potwierdzone, jej pochodzenie najpewniej byłoby "obce", czyli że przybyła z przestrzeni międzygwiezdnej. Szanse, że w Obłoku Oorta krążyłaby planeta, która uciekła z obszaru silniejszego oddziaływania Słońca, oceniono na jedynie 0,5 procenta.

Merkury, Wenus, Ziemia, Mars, Jowisz, Saturn, Uran i Neptun są dziś uznawane za pełnoprawnych członków Układu Słonecznego, do niedawna w ich poczet wliczany był także Pluton. W 2006 roku ogół astronomów i astrofizyków uznał jednak Plutona za planetę karłowatą, jedną z wielu takich znajdujących się w Pasie Kuipera na końcu Układu Słonecznego. Mimo to naukowcy wskazują, że planet rzeczywiście na początku mogło być 9 a nie, jak wcześniej zakładano, 8. Mówią o tym najnowsze badania opublikowane w czasopiśmie „Icarus”. By dowieść swojej teorii, badacze przeprowadzili aż 6000 symulacji komputerowych. Dzięki nim prześledzili alternatywne warianty formowania się Układu Słonecznego w dzisiejszej postaci. Astrolodzy zajmują się badaniem wpływów i oddziaływań subtelnych Świateł (Słońca i Księżyca) oraz Pięciu Jasnych Planet (Wenus, Jowisz, Merkury, Mars, Saturn - w kolejności jasności), a także dwóch Węzłów Smoczych w których pojawiają się zjawiska zaćmieniowe. Uran i Westa to jedyne planety, które oprócz dziewięciu klasycznych mają znaczenie w astrologii z powodu swoich zdolności wływania na ludzi i ludzkość oraz przyrodę.

Ustalono, że pomiędzy Saturnem a Uranem istniał lodowy olbrzym, który znacząco wpłynął na wczesne orbity Urana i Neptuna. Kiedy naukowcy przyglądali się modelom odtwarzającym drogę tych planet do dzisiejszych pozycji, wniosek nasuwał się sam – wcześniej musiał być w ich pobliżu obiekt o niewiarygodnej masie. Rozpędzony przepchnął dwie ostatnie planety na skraj Układu Słonecznego, czyli do tzw. Pasa Kuipera. To gęsty obszar planet karłowatych i planetoid, który zawiera szczątki z okresu formowania się Układu Słonecznego. 

(Fragmenty spisane z wykładów astrologicznych i ezoterycznych LMB)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz