Zmiany klimatu, upały, susze, powodzie, huragany - następuje oczywista, łatwo zauważalna eskalacja niekorzystnych dla przyrody i człowieka zjawisk klimatycznych, która dotyka nie tylko Polskę, ale wiele innych krajów i obszarów na świecie. Przyczyn jest kilka, a jedną z ważniejszych jest szkodliwa, autodestrukcyjna i bezmyślna działalność człowieka w przyrodzie.
Sierpień 2015 blisko tragicznych rekordów upału - 38 stopni na zachodzie Polski
W sierpniu 2015 wkroczyliśmy z szczytową fazę letniej fali upałów i suszy. Temperatury na większym obszarze kraju wskazały 7 lipca 2015 po południu od 34 do 36 stopni w cieniu, a miejscami na zachodzie nawet do 38 stopni w cieniu. Ludzie mdleją, karetki jeżdżą jak szalone, a w kolejnych dniach będzie jeszcze goręcej. Służby medyczne z początkiem sierpnia 2015 odnotowują aż 27-procentowy wzrost liczby wyjazdów do osób, które zasłabły lub skarżyły się na zaburzenia rytmu serca, zwłaszcza w środkach komunikacji publicznej. Na szpitalne odziały ratunkowe przyjmowanych jest nawet o 150 procent pacjentów więcej niż zwykle, co oznacza, że wzrost liczby zgonów także może być podobny.
Tymczasem wielu zwyrodniałych w amoku kapitalizmu pracodawców nie słucha skarg swoich pracowników na upał i żar oraz osłabienie. W wielu kapitalistycznych zakładach pracy złośliwie maksymalizujących swoje dochody nie można liczyć na dostęp do zimnej wody, nawet jeśli temperatura przekracza 40 stopni, jak ma to miejsce w halach czy chociażby w autobusach czy tramwajach. Niestety, to dopiero początek tego najbardziej upalnego okresu lata 2015, a być może również w całej powojennej historii pomiarów meteorologicznych. Już na początku upalnych dni 7 sierpnia 2015 zbliżyliśmy się do rekordów, a przecież w kolejnych dniach jest jeszcze goręcej.
Dnia 7 sierpnia 2015 biegunem ciepła były zachodnie województwa naszego kraju, gdzie termometry pokazały w cieniu przeważnie od 35 do 37 stopni w cieniu. Najgoręcej było na stacji meteorologicznej w Słubicach w województwie lubuskim, przy granicy z Niemcami, gdzie odnotowano 38 stopni. Identyczną wartość wskazał termometr na posterunku telemetrycznym IMGW w miejscowości Krzyż Wielkopolski w powiecie czarnkowsko-trzcianeckim. W tym czasie na oficjalnych stacjach IMGW m.in. w Gorzowie Wielkopolskim w woj. lubuskim, w Lesznie w woj. wielkopolskim i w Legnicy w woj. dolnośląskim było 37 stopni. Wśród miast wojewódzkich najgoręcej było we Wrocławiu, w Opolu, Poznaniu, Zielonej Górze i Szczecinie, gdzie odnotowano 36 stopni. Tylko o 1 stopień mniej było w Warszawie, Łodzi, Bydgoszczy i Toruniu. Najchłodniejszym miastem był Hel, gdzie temperatura sięgnęła 28 stopni w cieniu. Ciepło było także wysoko w górach, gdzie na Śnieżce w Karkonoszach zmierzono 24 stopnie, a na Kasprowym Wierchu w Tatrach zaledwie 19 stopni w cieniu.
Temperaturę powietrza można mierzyć na różne sposoby. Te najbardziej niedokładne, a więc i najmniej wiarygodne, są pomiary dokonywane przez czujniki w naszych samochodach. Przy intensywnym operowaniu słońca nagrzewa się karoseria samochodowa, przez co temperatura jest zawyżona o kilka stopni. W drugiej kolejności niedokładne są także nasze termometry zaokienne, ponieważ ogrzewane są przez ściany budynku lub szybę od południowej strony, nawet jeśli znajdują się w cieniu, a od północnej czasem dają niższą temperaturę. Dlatego też za jedyne wiarygodne pomiary uznaje się te prowadzone przez służby meteorologiczne, w specjalnych ogródkach, z zachowaniem wszelkich zasad Światowej Organizacji Meteorologicznej - ŚOM (WMO).
Oczywiście w centrach miast, wśród betonowej zabudowy i asfaltowych dróg, temperatura może być nawet o 5 stopni wyższa od tej zmierzonej przez stacje IMGW. Warto też pamiętać, że na obszarach zielonych, czyli np. w miejskich parkach, jest chłodniej niż np. na miejskim rynku. Dlatego też rzeczywiście odczuwamy wyższe temperatury w mieście od tych podanych z pomiarów wystandaryzowanych przez ŚOM (WMO). Różnice pojawiają się często np. we Wrocławiu w dniu 7 sierpnia 2015, gdzie temperatura na oficjalnej stacji IMGW na lotnisku w Strachowicach (zachodnia część miasta) osiągnęła 36 stopni, natomiast na stacji Zakładu Klimatologii i Ochrony Atmosfery Uniwersytetu Wrocławskiego na Biskupinie (środkowo-wschodnia część miasta) zmierzono 37 stopni.
W Polsce jest tak sucho, że wskaźniki wychodzą poza skalę
Pogarsza się sytuacja związana z suszą w środkowej, środkowo-zachodniej i środkowo-północnej części Polski. W wielu miejscowościach większego deszczu nie widziano od tygodni, wysychają pola i rzeki, rolnicy są załamani - alarmowano na początku lipca 2015 roku. Instytut Uprawy Nawożenia i Gleboznawstwa (IUNG) w swoim czwartym raporcie dla okresu od 1 maja do 30 czerwca stwierdza zagrożenie suszą rolniczą w 206 gminach w czterech województwach. Najgorsza sytuacja ma miejsce w 13 gminach położonych przy wschodniej granicy woj. wielkopolskiego, gdzie jednocześnie ucierpiały zboża jare i rośliny strączkowe.
Epicentrum suszy znajduje się w powiecie kolskim, a także w przyległych powiatach tureckim i konińskim. W przypadku zbóż jarych dotkniętych zostało tam 10-30 procent gleb, zaś w przypadku roślin strączkowych nawet 80 procent gleb. Susza najbardziej daje się we znaki rolnikom na pograniczu woj. wielkopolskiego, łódzkiego, mazowieckiego i kujawsko-pomorskiego. W środkowej i wschodniej części Pojezierza Wielkopolskiego, północno-zachodniej części województwa łódzkiego, na Równinie Kutnowskiej i Pojezierzu Kujawskim niedostatek opadów sięga już od 160 do 179 mm.
Dla porównania norma opadów dla lipca wynosi w tym regionie 75-80 mm, a dla czerwca 55-60 mm. To oznacza, że brakuje opadów z przeszło dwóch miesięcy. W Kole i Kaliszu w ciągu ostatniego miesiąca spadło niecałe 25 mm deszczu. Ostatni większy deszcz, o sumie prawie 10 mm, miał miejsce pod koniec czerwca. Z kolei ostatnie całodniowe opady występowały na początku ostatniej dekady maja 2015. Jak wynika z wykresu Przedziału Warunków Wilgotnościowych (EDI) dla Koła, w drugiej połowie maja susza zaczęła się gwałtownie nasilać. Pod koniec czerwca wskaźnik przekroczył skalę na poziomie "bardzo suchym". To niezwykle rzadko spotykana sytuacja.
Co ciekawe, najbardziej dotkliwa susza ma zasięg lokalny, ponieważ ogranicza się do wschodniego krańca Wielkopolski, który wszelkie opady, zarówno wielkoskalowe, jak i konwekcyjne, przez dłuższy czas omijały. Przykładowo w oddalonym od Koła, Kalisza czy Konina o około 100 kilometrów Poznaniu, sytuacja jest zgoła inna. W czerwcu 2015 spadło tam aż 146 procent normy deszczu, a wskaźnik EDI osiągał niedawno wartości "mokre". Stało się tak za sprawą częstych burz. Uświadamia nam to, że nawet, gdy w większej skali sytuacja jest korzystna, to w skali lokalnej, często ograniczającej się do kilkunastu gmin, może panować prawdziwy kataklizm przyrodniczy. Dawniej mawiano, że Przyroda wymierza sprawiedliwość za grzechy władz lub mieszkańców na lokalnym obszarze, niestety nikt nie przepytał zainteresowanych pod tym katem, a na pewno byłoby to ciekawe badanie socjologiczne (poglądy, przekonania, niemoralności społeczności, a wpływ na pogodę).
Trochę mniejsza, ale również dotkliwa posucha panuje w województwie pomorskim, lubuskim, we wschodniej części województwa warmińsko-mazurskiego i mazowieckiego, gdzie brakuje od 120 do 149 mm deszczu. Natomiast w województwach dolnośląskim i opolskim sumy opadów zwiększyły się w ciągu ostatniej dekady o około 20 mm. Najmniejsze niedobory opadów, poniżej 50 mm, odnotowano w zachodniej części Wyżyny Lubelskiej oraz w południowej części województw: śląskiego, małopolskiego i podkarpackiego. W ciągu dekady sytuacja, biorąc pod uwagę cały kraj, poprawiła się, ponieważ sumy opadów zwiększyły się średnio o 5 mm.
Na terenie kraju w dalszym ciągu występowało bardzo duże zróżnicowanie pod względem zasobów wody dla roślin uprawnych. Zwłaszcza duży deficyt wody notowano w zachodniej części Nizin Środkowopolskich, który może spowodować w tym rejonie znaczne obniżenie plonów wielu upraw. Zwłaszcza dotyczy to upraw zlokalizowanych na glebach słabych i bardzo słabych, na glebach cięższych problem niedoboru wody jest mniej odczuwalny. Sytuację pogorszyły upały, które powodowały gwałtowne wysychanie gleby. Z początkiem lipca 2015 prognozowany był systematyczny spadek temperatury, przez co sytuacja trochę się poprawiała. Jednak daleko było do pozytywnych wiadomości. Prognozy wskazywały na większe ilości opadów w nadchodzących dwóch tygodniach środka lipca 2015. Spadło przeważnie 20-30 mm deszczu na tydzień. Nie są to duże sumy, ale w tej chwili każdy deszcz jest na wagę złota.
Fale upałów nękają mieszkańców Europy i Azji
W wielu regionach Europy i Azji trwa wyjątkowo gorące lato. Upały i susze wciąż paraliżują Bliski Wschód. Mieszkańcy obawiają się o swoje życie. W Iraku, Iranie, Libanie, Syrii i Turcji temperatury czasem przekraczają 50 stopni Celsjusza. Wysoka temperatura utrzyma się też w najbliższych tygodniach. W ten weekend w Polsce może paść absolutny rekord temperatury gdyż spodziewane jest nawet 40 stopni w cieniu. Szczególnie poważna sytuacja jest w Japonii, tam na przełomie lipca i sierpnia 2015 ponad 1000 osób dziennie trafia do szpitali z objawami udaru cieplnego z czego kilka umiera. Służby meteorologiczne Japonii poinformowały, że temperatury w centralnej części Tokio osiągnęły 35 stopni przez 5 dni z rzędu. To pierwszy taki przypadek, odkąd zaczęto w Japonii gromadzić takie dane. Temperatura przekroczyła w Japonii 35 stopni w 174 928 punktach obserwacyjnych w całym kraju. Najwyższa temperatura, 38,5 stopni została zarejestrowana w mieście Tatebayashi w prefekturze Gunma na północ od Tokio, co oznacza, że upały są podobnie silne jak w Polsce w tym samym okresie.
Na Bliskim Wschodzie jest dużo cieplej. Temperatura w Iranie wzrosła aż do 67,8 stopni Celsjusza, a według niektórych źródeł nawet do 72 stopni, co jest zupełnym rekordem świata. Obecnie najwyższa temperatura to około 71 stopni Celsjusza i zaobserwowano ją w lipcu 2003 roku w Arabii Saudyjskiej. Bardzo upalnie jest też w Iraku, gdzie słupek rtęci w termometrze przekroczył 50 stopni. Iracki rząd na czas ekstremalnych upałów wprowadził dni wolne od pracy. Ludzie są zachęcani do pozostawania w domach, najlepiej w klimatyzowanych pomieszczeniach. Mimo to dochodzi do licznych zasłabnięć na skutek przegrzania organizmu.
Przez tydzień od 30 czerwca do 5 lipca 2015 odnotowano w Belgii 410 zgonów z powodu wysokich temperatur, podał Instytut Zdrowia Publicznego. Ze względu na ciepło i na wysokie stężenie ozonu w powietrzu, śmiertelność we wskazanym okresie wzrosła o 26%. Zbyt ciepła pogoda zabiła 210 mężczyzn i 200 kobiet. Należy zauważyć, że wśród zabitych byli członkowie różnych grup wiekowych. Najbardziej jednak ucierpieli ludzie powyżej 85-tego roku życia.
Fala upałów, słońce i wyziewy z aut to trujące połączenie
Fala upałów i słaby wiatr to okres, kiedy mamy do czynienia z bardzo złą jakością powietrza. Wszystko przez trujące gazy, które emitowane są zarówno przez zakłady przemysłowe, jak i silniki samochodów, które w kapitalistycznej od 1989 roku Polsce zwykle nie spełniają żadnych norm w zakresie ograniczenia emisji szkodliwych wyziewów. Mamy wyjątkowo niekorzystne warunki atmosferyczne, ponieważ panuje upał, wiatr jest bardzo słaby, a panujący wyż powoduje tzw. inwersję osiadania, co sprzyja gromadzeniu się wszelkich zanieczyszczeń, które mogą się rozwiać, przy powierzchni ziemi. Nazywamy te szkodliwie trujące wyziewy smogiem, a smog ma fatalny wpływ na nasze drogi oddechowe i układ krążenia. W taką aurę, jaką mamy w czasie letnich upałów 2015, najbardziej niekorzystnie czuć się będą oczywiście alergicy i wszyscy, ci którzy cierpią na choroby układu oddechowego oraz serca.
Osoby zagrożone szczególnie powinny ograniczać opuszczanie pomieszczeń oraz przebywanie w miejscach silnie zanieczyszczonych, a więc w pobliżu głównych arterii komunikacyjnych, do niezbędnego minimum. Wychodzić na wolne powietrze należy dopiero wówczas, gdy ilość groźnych pyłów i gazów zmniejszy się. Ozon przygruntowy tworzy się w ciepłej porze roku z tlenków azotu i lotnych węglowodorów, pod wpływem bezwietrznej aury, silnego promieniowania słonecznego i wysokiej temperatury powietrza, zwłaszcza w godzinach popołudniowych. Jeśli jest go zbyt dużo, uszkadza aparat asymilacyjny roślin, szkodzi też spojówkom ocznym u ludzi (szczypanie, łzawienie oczu), powoduje opóźnienie rozwoju u dzieci, a także zwiększone zagrożenie udarami, zwałami i atakami astmy. W dniach upalnych w czasie suszy i wysokiej temperatury powietrza, podczas szczytowania fali upałów, Polska jest niestety najbardziej zanieczyszczonym smogiem krajem w Europie, tak naszą Ojczyznę zatruł szkodliwy, społecznie niekontrolowany, dziki kapitalizm po 1989 roku, gdzie nie ma nawet odpowiedniej ilości dróg i autostrad na ilość użytkowanych samochodów. Najtrudniejsza sytuacja będzie miała miejsce przede wszystkim w większych miastach, w pobliżu dróg, spalarni i kapitalistycznych zakładów przemysłowych, które ignorują swoją szkodliwość dla ludzkości.
Sytuację może poprawić jedynie nasilenie się wiatru lub opady deszczu. Jednak w przypadku opadów pochodzenia burzowego, a więc przelotnych, zaraz po ich zaniknięciu stężenie ozonu oraz smogu znów będzie wzrastać. Szczególnie groźnie jest w porze szczytu komunikacyjnego i najwyższej temperatury powietrza. Dlatego przebywanie w pobliżu arterii komunikacyjnych powinniśmy ograniczać zwłaszcza między godziną 15:00 a 21:00. Aby ochronić się przed silnym stężeniem ozonu należy unikać przebywania na otwartej przestrzeni, ograniczyć duży wysiłek fizyczny np. uprawianie sportu i czynności zawodowych, podczas których nadmiernie wdychamy zarówno smog jak i ozon, i ulegamy zatruciu, zatoksycznieniu.
Polsce grozi głęboka susza, brak żywności i wody pitnej
To nie powodzie, lecz susze najbardziej zagrażają Polsce, ponieważ jednocześnie dotykają wiele gałęzi gospodarki i przemysłu. Możemy stracić prąd, wodę pitną, a ceny żywności mogą poszybować w górę. Najpewniej stoimy u progu długotrwałej, paraliżującej suszy, a lokalne powodzie i gwałtowne burze wcale nie rekompensują strat w zbiornikach wodnych. Huragany potęgują straty czyniąc klimat bardziej tropikalnym a co za tym idzie groźniejszym dla człowieka. W ciągu 25 lat po 1989 roku, klimat w Polsce znacznie się pogorszył, podobnie jak warunki bytowe ludzi w nękanym kryzysami i nędzą milionów z natury wadliwym ustroju kapitalistycznym zwanym dla zmyłki neoliberalnym.
Długotrwały deficyt wody panujący od miesięcy w rejonach nękanych suszą oraz obecne upały źle wpływają na kondycję i dalszy rozwój chociażby buraków cukrowych. Kondycja plantacji buraczanych w rejonach posusznych (część woj. kujawsko-pomorskiego, woj. wielkopolskiego, woj. łódzkiego oraz mazowieckiego) jest nienajlepsza. Długotrwały brak opadów zaburza prawidłowy wzrost i rozwój roślin. W niektórych przypadkach buraki nie zwarły do początku sierpnia 2015 międzyrzędzi. Biomasa liści nie jest obfita, a na skutek suszy i upałów najstarsze liście żółkną i zasychają, obumierają. W dzień cała plantacja więdnie (rośliny tracą turgor) co w przypadku tak wysokich obecnych temperatur jest dość naturalnym zjawiskiem. Niestety takie zjawisko powtarza się zbyt często i przede wszystkim zbyt długo, a brak jest infrastruktury do wieczorno-nocnego podlewania pól z burakami. Korzenie również nie są prawidłowo jak na ten okres wykształcone. Są słabe, cienkie z bardzo wolnym przyrostem masy. Nie wróży to dobrego plonu dla tej uprawy ani dla wielu innych. Kolejnym problemem dla plantacji buraczanych z rejonów posusznych jest pojawiający się na plantacjach chwościk. Choć temperatury wstrzymują rozwój grzyba to wysokie temperatury i słaba kondycja buraków uniemożliwiają przeprowadzenia pierwszych zabiegów fungicydowych zabezpieczających plantacje przed tą niebezpieczną dla buraków chorobą. W praktyce, takie plantacje daje się prowadzić przy wysokich temperaturach i suchszym klimacie, ale potrzebna jest dobra infrastruktura podlewania lub przygruntowego nawilżania w porze wieczorno-nocnej.
Kiedy wiosną roku 2015 pojawiały się artykuły naukowców ostrzegające, że Polsce w 2015 roku grozi susza, brak żywności i wody pitnej, niewielu w to uwierzyło, rząd się tym nie przejmował, a politycy zajmowali się wyborami prezydenckimi. Chłody i częste opady oraz kampania prezydencka przysłoniły wówczas pogląd na to, co może nas wkrótce czekać. Po raz kolejny ostrzegano przed początkiem lata, w połowie czerwca 2015 publikowano artykuły, które grzmiał, że "lato będzie suche, a mocniej popada dopiero jesienią i zimą".
Jednak cały lipiec i sierpień pokazał nam, że aura może się zmienić w oka mgnieniu z mokrej i chłodnej, w niezwykle upalną i suchą. Z kolei krótka fala upałów, może przeobrazić się w wielotygodniową, bijącą kolejne rekordy temperatury. Nie musimy długo szukać porównania tego, co może nas czekać. Wystarczy spojrzeć na sytuację, która ma miejsce w Kalifornii w USA czy w Australii. Dwa lata temu deszcze zaczęły w Kalifornii pojawiać się coraz rzadziej. Stało się to niemal z miesiąca na miesiąc. Początkowo myślano, że to przejściowe zjawisko, ale nic bardziej mylnego, a teraz już wszyscy mają świadomość, że stan ten znalazł się w najbardziej suchym okresie w historii osadnictwa.
Gdyby w tej chwili sytuacja miała wrócić do normy, to na kalifornijskie miasta musiałoby spaść tyle deszczu, ile normalnie spada przez całe 2 lata. Przy obecnych sumach opadów jest to niemożliwe i jeszcze długo możliwe nie będzie. Władze robią co mogą, żeby ratować sytuację, ale ich działania zdają się na marne, bo deszcz jak nie chciał padać, tak nadal nie chce, a szamanów indiańskich utrzymujących przyrodę w harmonii i równowadze jakoś białasy nie chcą słuchać. Susza zmusiła mieszkańców do ostateczności, do pierwszej w historii na taką skalę, próby odsalania wody z Pacyfiku.
W Polsce susza w lato 2015 jest dotkliwa i kilku częściowa, a to wpływa na wiele gałęzi gospodarki i przemysłu, od rolnictwa po energetykę, ale nadal daleko jej do tej z Kalifornii, Bliskiego Wschodu czy Australii. Historia jednak zna przypadki, gdy bywało tak sucho, że wszystko trawił ogień. Statystyka mówi sama za siebie, ostatni suchy rok mieliśmy w Polsce w 1996 roku, prawie 20 lat temu. Ostatnie lata były mokre, a ich apogeum przypadło na 2010 rok. Okazał się on najbardziej mokrym w dziejach polskiej meteorologii. Jednak to się bardzo szybko zmieniło i znów mamy upały oraz susze.
Modele prognostyczne wskazują, że w przyszłości, wraz ze zmianami klimatycznymi, musimy się liczyć z coraz częstszymi powodziami i suszami, a tych pierwszych będzie dwukrotnie więcej niż tych drugich. Próbując się ochronić przed wezbraniami rzek budujemy zbiorniki retencyjne, ale zupełnie nie czynimy przygotowań na wypadek nadejścia suszy, która grozi nie tylko szkodami na polach i problemami z żywnością, lecz również poważnymi ograniczeniami w dostępie do wody. Potrzebne są lokalne zbiorniki retencyjne chronione przed parowaniem i wysychaniem, podobnie jak to zbudowano w Hiszpanii.
W 2014 roku w województwach północnych Polski pojawiły się pierwsze oznaki, że dzieje się coś niepokojącego, ale władze wówczas wyraźnie zbagatelizowały problem, gdyż politycy wolą zajmować się uprawianiem ludobójstwa w Donbasie, Libii, Syrii czy Afganistanie, grzaniem swoich stołków i pobieraniem pensji z NATO, a nie problemami Narodu i Ojczyzny. Rok 2014 zapisał się nam jako drugi najbardziej suchy począwszy od lat 80-tych XX wieku. Aż 8 miesięcy z rzędu przyniosło tam znacznie niższe sumy opadów aniżeli średnio powinno. Posucha swe apogeum osiągnęła w lipcu 2014, gdy nałożyła się na falę upałów. To sprawiło, że dwa jedyne dopływy jezior mazurskich zaczęły wysychać. Poziom wody spadł do jednego z najniższych w historii. Efektem było obniżenie się lustra wody w Wielkich Jeziorach Mazurskich.
To jednak był dopiero początek, bo sucho zapisała się również jesień 2014 roku. W październiku 2014 w Białymstoku napadało raptem 3,4 mm wody, co stanowi 8 procent normy 30-letniej czyli średniej z ostatnich 30 lat. Tak sucho nie było w stolicy Podlasia od 14 lat czyli od początku XXI wieku. Susza nie ustąpiła również zimą z 2014 na 2015. Strefa niedoboru opadów przesunęła się w tym czasie z regionów północnych na zachód i południe oraz do centrum Polski. Wraz z nadejściem kwietnia 2015 susza znacznie się pogłębiła, rozlewając się po całej Polsce. Kolejne miesiące były coraz to bardziej suche, tym razem w centralnych regionach kraju.
Susza wędruje po całej Polsce, a politycy zajmują się agresywnym nazistowskim zwalczaniem Rosji i Putina oraz niszczeniem dobrze dotąd prosperującej Syrii. Irak, Libię, Afganistan już zniszczyli i szukają kolejnych ofiar zamiast budować w Polsce zbiorniki retencyjne na wodę. Obecnie niedostatek opadów notowany jest wszędzie, dosłownie w całej Polsce. Najgorzej jest w centrum, na południu i wschodzie, a w szczególności na Lubelszczyźnie, Mazowszu i Podlasiu (czerwone obszary na poniższej mapie). Tam suma opadów jest nawet o 200 mm niższa od normy wieloletniej. Ciekawe, że inne wielkie susze występowały w Polsce zwykle także w okresie nasilenia się wojującego klerykalizmu, agresji na sąsiednie państwa słowiańskie czyli na naszych własnych braci, także w okresie wewnętrznych walk o władzę polityczną pomiędzy zwalczającymi się obozami politycznymi.
Przyjmując, że średnia miesięczna suma opadów dla wielolecia to 45 mm, nadrobienie tych zaległości opadowych zajmie co najmniej 5 miesięcy. Pamiętajmy jednak, że tradycyjnie najbardziej wilgotny wiosenny okres latem jest już za nami, a to oznacza, że każdy kolejny miesiąc drugiego półrocza będzie przynosić coraz to mniejsze sumy opadów, wobec czego nadrobienie będzie coraz trudniejsze. Najlepsza sytuacja panuje na Pomorzu (tradycyjnie bardzo lewicowe politycznie), gdzie niedostatek opadów sięga około 50 mm. To tak, jakby tylko jeden miesiąc w ogóle nie przyniósł deszczu. Żeby zminimalizować straty w opadach, konieczne jest, aby w ciągu następnego miesiąca spadła dwukrotnie więcej deszczu niż powinno, co raczej jest nieprawdopodobne i w praktyce rzadko się zdarza. Sytuacja hydrologiczna wróci do normy tylko wówczas, gdy jesień 2015 okaże się deszczowa, a przecież nikt nie chce, aby słota nadeszła wcześniej niż zwykle i popsuła nam krajobrazy słynnej złotej polskiej jesieni.
Zagrożenie suszami może wzrastać, a cięższe susze, powodujące znaczne obniżenie się poziomu wód w rzekach oraz poziomu wód gruntowych, notowano w latach 1969-1970 (po agresywnym wypędzeniu Żydów z Polski), 1983-1984 (po agresji Solidarności przeciw Polsce), 1990-1993 (po zniszczeniu państwa socjalnego i demokratycznego) i w 2003 roku (po włączeniu się Polski do wojny chrześcijańskiego NATO przeciwko islamowi). Klimatolodzy przewidują, że susze regionalne będą coraz częstsze, już w ciągu najbliższych 10 lat. Za 10-20 lat, gdy definitywnie skończy się okres wilgotny, grożą nam znacznie groźniejsze susze ogólnokrajowe.
Dramatyczne susze zdarzały się w Polsce wielokrotnie, najczęściej w średniowieczu oraz na początku czasów nowożytnych. Najwięcej wiemy o suszach, które dotykały ziemie polskie w szesnastym, siedemnastym i osiemnastym wieku, czyli podczas tzw. Małej Epoki Lodowej. Średnie temperatury powietrza były wówczas na tyle niskie, że parowanie spowolniło, a na ziemię spadło znacznie mniej deszczu i śniegu niż obecnie. Po suchych i mroźnych zimach nadchodziły równie suche i chłodne okresy letnie. Badania przeprowadzone przez polskich naukowców w ramach projektu "Klimat", ujawniły, że największe susze w skali lokalnej nawiedzały ziemie polskie w latach 1801-1850, w skali regionalnej w latach 1701-1750, zaś w skali ogólnokrajowej w latach 1651-1700. Przynajmniej 10-krotnie w skali 50-lecia susze miały znaczny zasięg i poczyniły dotkliwe szkody.
Susza, głód, pomór i epidemie to zwykle cały obraz tego co przynoszą susze, powodzie i huragany. Wyjątkowo suche i upalne lato miało miejsce w 1310 roku. W "Historii naturalnej ciekawa Polski i Litwy" Gabriel Rzączyński tak pisał o tym lecie: "W tym roku lato było nadzwyczaj gorące, z przyczyny wielkich upałów, zboża w polu, przeciw zwykłemu porządkowi, już przed Janem Chrzcicielem dojrzały; rzeki tak powysychały, iż ich koryta prawie bez wody pozostały". W 77 lat później, sytuacja powtórzyła się, lato roku 1387 było wyjątkowo gorące i suche. Podobnie było w 1433 roku, Jan Długosz tak pisał o tym lecie: "Lato było tak gorące i suche, że paliły się we wszystkich stronach lasy, krzaki, i zarośla ogniem niepowstrzymałym, który nie dał się ugasić, póki wszystkie drzewa z korzeniami nie strawił".
Tak było również w 1539 roku, wspomniany Rzączyński pisał, że Wisłę pod Grudziądzem konno przechodzono, bez pływania, tak niski był stan wody spowodowany długotrwałą suszą. Susze i upały panowały także w latach 1540, 1708, 1718, 1719. Wypalone zostały zboża, co spowodowało wzrost ich ceny. Sprowadzano żywność, panował głód, pomór i epidemie. Sytuację pogarszał fakt, że w niektórych przypadkach susze następowały rok po roku (1539-1540, 1718-1719). Również wiek XIX i XX nie ominęły podobne kataklizmy. W 1894 roku suma opadów wynosiła zaledwie 58 procent normy, a w 1942 roku jeszcze mniej, 54 procent.
Obecnie powszechnie istnieje pogląd, że anomalie pogodowe spowodowane są wpływem człowieka na środowisko naturalne. Z całą pewnością człowiek wpływa na klimat, ale trudno jest dać jednoznaczną odpowiedź na to, w jakim stopniu, gdyż naukowcy wciąż zbyt mało wiedzą o mechanizmach powstawania zjawisk pogodowych oraz samoregulacji przyrody. Susze prawie zawsze związane są z falami upałów, a te występować mogą coraz częściej, gdy globalne ocieplenie będzie się nasilać. Jeśli więc w przyszłości będzie coraz cieplej, groźba susz będzie się zwiększać. Polska systematycznie pustynnieje i jest to naukowy fakt, a prze okres po 1989 roku wyschło bądź zniszczeniu legło ponad 10 tysięcy małych zbiorników wodnych, w tym szczególnie stawów i małych jeziorek. Pilnie potrzeba wszystkie je odnowić i odtworzyć czym rząd III RP powinien się o wiele bardziej zajmować, niż uprawianiem ludobójstwa w Donbasie.
Niestety, Polska nie jest przygotowana na susze, a podobnie jest z powodziami, o których zaskakującym działaniu rządowe zarządzanie kryzysowe dowiaduje się zawsze z prasy od interweniujących dziennikarzy. Najwyższy czas zakazać chlania gorzały posłom i senatorom w czasie sesji Parlamentu, gdyż widać wypite promile uniemożliwiają sprawne funkcjonowanie najwyższych organów państwa, acz mandaty i uprawnienia do kierowania za pijaństwo jak dotąd tracą tylko kierowcy pojazdów mechanicznych. Prowadzenie państwa po pijanemu grozi jednak tragiczną katastrofą całej Ojczyźnie, a nie tylko kierowcy i jego pasażerom. Budowane aktualnie, na rok 2015, zbiorniki retencyjne nie są przystosowane do zatrzymywania wody na okresu suche, zatem są wadliwie zaprojektowane. Tak jest m.in. ze zbiornikiem Racibórz Dolny, który będzie zbiornikiem suchym, przygotowanym wyłącznie do pochłaniania wody podczas powodzi, a w czasie suszy zwyczajnie wyschnie w kilka dni. Zbiornik ten stanie się zupełnie nieprzydatny w czasie suszy, a przecież można byłoby przemyśleć go tak, aby spełniał swoje zadanie zarówno podczas powodzi, jak i suszy. Podobne błędne decyzje są podejmowane na niemal każdym szczeblu, co sprawia, że żaden Polak nie może się czuć bezpiecznie, bo rząd, Sejm, Senat, Prezydent i inne organy tankują zbyt często i zbyt dużo gorzałki, która jak wiadomo zaburza zdolność krytycznego i logicznego myślenia, spowalnia reakcję, powoduje także bełkotanie znane jako syndrom smoleński. Polsce potrzeba trzeźwych i rozumnych, dobrze fachowo wykształconych polityków, a nie durnych sytuacji w których rolnik kieruje resortem górnictwa, a górnik ministerstwem kultury, zaś ksiądz kapelan kieruje urzędem Prezydenta czy Premiera zamiast korzystać z doradztwa rzeczywistych fachowców których w Polsce są tysiące - tyle, że nie są zindoktrynizowani politycznie ani ideologicznie.
W każdej chwili możemy stracić prąd i wodę
Wyjątkowa fala upałów, niski stan rzek i wysoka temperatura wody stosowanej do chłodzenia elektrowni, mogą stanowi zagrożenie dla sieci energetycznej. To oznacza, że w każdej chwili możemy zostać odcięci od prądu i to w porze największego żaru. Jak wynika z komunikatu Polskich Sieci Elektroenergetycznych (PSE) utrzymująca się fala upałów wpływa niekorzystnie na warunki pracy elektrowni i sieci elektroenergetycznej w naszym kraju. Niski poziom rzek oraz wysoka temperatura powietrza i wody wykorzystywanej w obiegach chłodzenia, powodują powstawanie coraz większych ograniczeń w produkcji energii elektrycznej, a co za tym idzie powraca tak zwany awaryjny 20-ty stopień zasilania z rotacyjnym wyłączaniem prądu.
Prognozowane na kolejne dni warunki pogodowe nie wskazują na poprawę sytuacji. PSE SA, jako operator systemu przesyłowego, podejmują wszystkie niezbędne działania dla zapewnienia bezpieczeństwa dostaw energii elektrycznej. Ich dostępny zakres jest jednak ograniczony, gdyż system dostaw energii szkodliwie sprywatyzowano i staje się przestarzały, bo kapitalistycznym spółkom nie zależy na bezpieczeństwie energetycznym Polski tylko na wyprowadzania miliardów dochodu do swoich siedzib w innych krajach.
Dlatego też apeluje się latem 2015 roku do wszystkich podmiotów i instytucji, a także gospodarstw domowych, o ograniczenie zużycia energii elektrycznej w okresach szczytowego zapotrzebowania, a więc między godziną 11:00 a 15:00, bo kapitalistyczny system energetyczny jest tragicznie niewydolny na wypadek kilkunastodniowej suszy, nie ma także rezerw wody do chłodzenia elektrowni, a jak wysycha rzeka taka jak Wisła, elektrownie trzeba po prostu wyłączyć.
Jak wynika z danych PSE, w dniu 8 sierpnia 2015 roku największe zużycie energii i jednocześnie największe ryzyko przerw w dostawach prądu miało miejsce między godziną 12:00 a 14:00 oraz 20:00 a 22:00. W kolejnych dniach sytuacja się powtarza. Przerwy w dostawach prądu to częste zjawisko w krajach zachodniej i południowej Europy, gdzie fale upałów bywają nie tylko intensywne, lecz również długotrwałe. W Polsce po raz ostatni zagrożenie miało miejsce w lipcu 2006 roku. Brak prądu w godzinach największego upału to sporo problemów, zwłaszcza, że przestaną działać klimatyzatory i lodówki. Kapitalizm jak widać to zły ustrój polityczny i cały przemysł energetyczny powinno się znacjonalizować, bo inaczej zawsze będzie źle działać coś na czym kapitalista chce zarobić, co chce wykorzystać dla swoich wielkich zysków.
Jednak upalna i sucha aura może nas odcinać nie tylko od prądu, lecz również od dostaw wody. Większe miasta z posuchą sobie pewnie poradzą. Przedstawiciele miejskich wodociągów we Wrocławiu zapewniają, że nawet gdyby Odra wyschła, to wody wystarczy dla mieszkańców na pół roku, ale nie wiadomo na ile można wierzyć tym zapewnieniom. Mieszkańcy mniejszych miejscowości spać spokojnie już nie mogą. Tak jest w Karpaczu, gdzie władze przyznają, że jeśli deszcz szybko nie spadnie, to trzeba będzie reglamentować wodę w całym mieście, a od początku suszy prosi się mieszkańców o jej nie marnowanie, np. rezygnację z mycia samochodu czy podlewania ogródków. Na niektórych osiedlach pojawiły się beczkowozy.
Wniosek z tego taki, że powinniśmy w te niezmiernie gorące dni pobierać prąd i wodę z rozwagą, bo bez nich możemy się nie obejść, a i warto zawsze mieć beczkę czy kilka beczek z wodą w zapasie. Władze Polski muszą natomiast wytrzeźwieć z sejmowej gorzałki i wina mszalnego oraz na poważnie zająć się przestarzałym systemem energetycznym wyniszczonym przez szkodliwy społecznie kapitalizm neoliberalny i zbójeckie prywatyzacje, bo takie fale upałów mogą się w przyszłości powtarzać znacznie częściej niż dotychczas, a nawet z wyższą temperaturą w cieniu mierzoną, a to tak jakby dostać gorączki i trzeba kraj cały leczyć. Potrzeba uruchomić wielki społeczny program gromadzenia wody w zbiornikach retencyjnych zabezpieczonych przed wyparowaniem w czasie dni gorących i suchych, tak jak to uczyniono w niektórych regionach Hiszpanii czy Portugalii.
Wisła w Warszawie - najniższy poziom w historii pomiarów
Tak niskiego poziomu Wisły w Warszawie jak w sierpniu 2015 jeszcze nie było. wodowskaz znajdujący się w Porcie Praskim wskazał rekordowe na tle historii pomiarów, zaledwie 57 cm. Wysychająca Wisła może odciąć miliony mieszkańców stolicy od wody. Zaledwie 57 centymetrów to nowy historyczny rekord najniższego poziomu Wisły w Warszawie. Odnotowano go w dniu 9 sierpnia 2015 o godzinie 8:00 rano na wodowskazie IMGW w pobliżu komisariatu policji rzecznej. Pomiary stanu rzeki rozpoczęto w 1797 roku, ale dopiero od 1818 roku prowadzi się je nieprzerwanie, więc możemy przyjąć iż Wisła ma obecnie najniższy stan od 197 lat. W dodatku, jej poziom z każdym dniem spada o 1-2 cm.
Poprzedni rekord płytkości Wisły wynosił 58 cm i zmierzono go we wrześniu 2012 roku, gdy przeciągająca się na wczesną jesień susza, przyczyniła się do ujawnienia skarbów spoczywających na dnie Wisły od czasów potopu szwedzkiego z lipca 1656 roku. Wysychająca największa rzeka w naszym kraju, to spory problem dla mieszkańców stolicy i całego państwa. Póki co zagrożenia odcięciem dostaw wody nie ma, ponieważ władze mają zapasowe źródła poboru wody, m.in. z Jeziora Zegrzyńskiego oraz Grubej Kaśki, która pobiera wodę spod dna Wisły. Jednak sytuacja stanie się poważna, gdy rzeka całkowicie wyschnie. Na szczęście podobne zjawisko jeszcze nie miało miejsca w spisanej historii, więc można założyć, że i tym razem taki kataklizm się nie zdarzy, chociaż w tej materii nigdy nic nie jest pewne.
Wielkie susze i nadzwyczaj niskie poziomy Wisły często zbiegały się w czasie z długotrwałymi falami upałów. W dniu 8 sierpnia 2015 w Warszawie temperatura w cieniu sięgnęła 36,6 stopnia, a więc była tylko o 0,4 stopnia niższa od rekordu powojennego z 8 sierpnia 2013 roku. W nocy z 7/8 sierpnia 2015 Warszawa była najcieplejszym miastem w Polsce. Temperatura minimalna nie spadła poniżej 22,8 stopnia, co czyni noc jedną z najcieplejszych w dziejach pomiarów. Ostatni niewielki deszcz spadł na stolicę rano 30 lipca 2015.
W kilku gminach w województwie mazowieckim przerwane zostały dostawy wody pitnej. Mieszkańcy zmuszeni są korzystać z podstawianych codziennie beczkowozów. Podobna sytuacja ma miejsce w wielu gminach w całej Polsce i nie ulegnie zmianie do czasu nadejścia większych i bardziej regularnych opadów, na co w sierpniu 2015 się jednak nie zanosi. Sierpniowe prognozy sezonowe pogody wskazują, że większe deszcze spadną dopiero we wrześniu 2015.
Jak informuje IMGW: "W związku z utrzymującym się od dłuższego czasu niedoborem opadów sytuacja hydrologiczna w niektórych rejonach kraju wskazuje na wystąpienie zagrożenia niżówką hydrologiczną, tj. zmniejszeniem się przepływu wody w rzekach poniżej przepływu średniego niskiego. Na 8 stacjach w Polsce notowany jest przepływ niższy od najniższego dotychczas obserwowanego przepływu. Tak jest na Wiśle i jej dopływach, w szczególności zlewnie Przemszy, Wisłoka, Sanu, Pilicy, Narwi, Bugu i Drwęcy". Wysoka temperatura i niedobór lub brak wody to największa tragedia dająca niczym epidemia dżumy czy czarnej ospy, szybką śmierć z przegrzania i odwodnienia organizmu.
Oszczędzać wodę i na tym zarabiać
Woda to życiodajny płyn, zarówno dla ludzi, zwierząt jak i dla roślin. Corocznie brak dostępu do czystej wody powoduje na całym świecie śmierć ponad 3 milionów ludzi. Niestety, marnotrawienie wody na przestarzałe technologie chłodzenia przedsiębiorstw kapitalistycznych, zmiany klimatu na skutek zatruwania atmosfery przez człowieka, ingerencja przemysłu motoryzacyjnego, chłodniarskiego i przemysłowego tuczu zwierząt, wycinanie wielkich kompleksów leśnych z powodu zgubnej prywatyzacji i braku kontroli państwa nad neoliberalnym kapitalizmem, gwałtowny wzrost ludzkiej populacji i przeludnienie - spowodowało, że wyschły miliony studni, a poziom dostępnej wody pitnej obniżył się z kilku metrów do kilkudziesięciu, a nawet do 200-300 metrów, bo coraz częściej szuka się wody w studniach głębinowych powodując wysuszenie planety.
Z powodu upałów i suszy pojawiają się ograniczenia w dostępie do wody pitnej oraz przerwy w dostawach prądu. Aby poradzić sobie z tym problemem musimy zacząć działać już na szczeblu lokalnym, a tak naprawdę zacząć od siebie i swojego gospodarstwa domowego poprzez wzrost świadomości ekologicznej. O skali niepotrzebnego zużycia wody mogą świadczyć liczby przedstawione przez ONZ. Przeciętny mieszkaniec Stanów Zjednoczonych codziennie zużywa aż 500 litrów wody, w Polsce jest to 150 litrów, zaś w najbiedniejszym kraju świata, czyli w Mozambiku, tylko 10 litrów, co oznacza, że do życia człowiekowi wystarczy nawet jakieś 10 litrów wody dziennie. Według Światowej Organizacji Zdrowia jednak każdy człowiek powinien mieć dostęp przynajmniej do 20 litrów wody dziennie. Dokładnie tyle wody pobiera do mycia zmywarka. Używając zmywarkę tracimy o połowę mniej wody niż podczas ręcznego mycia naczyń, chyba, że umiemy dobrze myć naczynia wykorzystując zlewozmywak, a nie myjąc wszystko pod silnym strumieniem wody bieżącej.
Podobnie jest w przypadku pralki, która zużywa do trzech razy mniej wody niż potrzeba do prania ręcznego pod bieżącym strumieniem wody. Kiedy wodę noszono wiadrami ze studni jej wykorzystywanie było bardzo racjonalne i oszczędne. Krany w domach spowodowały masowe marnotrawienie wody na zupełnie niepotrzebne czynności. Ktoś myje zęby, ale gdy trzy minuty pracuje szczoteczką w jamie ustnej, z kranu leje się strumień wody - to jest właśnie szkaradne marnotrawstwo. Polacy coraz częściej decydują się na kupno kabiny prysznicowej w której do kąpieli potrzeba średnio tylko 100 litrów wody w porównaniu z wanną, gdzie zużywamy jej 150 litrów. Są jednak ludzie ekologiczniejsi, najpierw się namydlają i szorują z dosłownie kubeczkiem wody, potem dopiero włączają prysznic, aby się spłukać, a na cały prysznic schodzi zaledwie kilkanaście litrów wody. Wodę z kąpieli w wannie jednak najlepiej zaraz wykorzystać do prania ręcznego w wannie, a to jest także ogromna oszczędność wody.
Każdego dnia zaledwie 2-3 litry wody spożywamy w zupach, kawie, herbatach, natomiast aż 50 razy więcej wody tracimy do innych czynności, często zbędnych lub wyraziście wodę marnotrawiących. Oszczędzania na zużyciu wody w domach to jedna rzecz, ale druga to wprowadzanie technologii przemysłowych oszczędnie korzystających z zasobów wodnych. Na rok 2015, na świecie aż 1,1 miliarda ludzi nie ma bezpośredniego dostępu do wody pitnej, a 2,4 miliarda ludzi nie ma zapewnionej z tego powodu dostatecznej higieny osobistej nawet w najmniejszym stopniu, co oznacza, że są wielkie regiony, gdzie o wodę jest trudno i ludzie muszą wtedy oszczędzać wodę jako drogocenny życiodajny płyn.
W samej Europie swobodnego dostępu do wody nie ma nawet 41 milionów osób, głównie na Bałkanach i w Rosji. Jak wynika z najnowszych badań z powodu braku czystej wody corocznie giną 3 miliony ludzi w najróżniejszych zakątkach świata, w tym aż 5 tysięcy dzieci w ciągu każdej doby. Umożliwianie ludzkości stałego dostępu do wody powinno się stać głównym celem tego tysiąclecia. W obliczu dramatycznych susz jakie nawiedzają wiele krajów świata, warto zadbać, aby życiodajny napój nie był marnowany.
Przyszłość ludzkości: wojny o wodę
Niedobór słodkiej wody może doprowadzić do kolejnych konfliktów zbrojnych – twierdzą naukowcy. Dzisiaj niedobór wody odczuwa około 700 milionów ludzi w 43 krajach. Do 2025 roku z powodu globalnych zmian klimatu i wzrostu ludności na świecie liczba ta przekroczy trzy miliardy.
Niedobór słodkiej wody może doprowadzić do kolejnych konfliktów zbrojnych – twierdzą naukowcy z wielu krajów, w tym z Brazylii, Rosji, Indii, Chin i RPA. Dzisiaj niedobór wody w sposób poważny odczuwa około 700 milionów ludzi w 43 krajach. Do 2025 roku z powodu globalnych zmian klimatu i wzrostu ludności na świecie liczba ta przekroczy trzy miliardy. Zdaniem ekspertów, główną przyczyną przyszłych konfliktów może być nierównomierny podział zasobów wodnych. Minimalne zapotrzebowanie na wodę dla człowieka wynosi 20 litrów dziennie, chociaż daje się dobrze przeżyć mając ledwie 10 litrów dziennie. Jednak około miliarda osób na Ziemi ma do zużycia maksymalnie tylko 5 litrów dziennie. Najsilniej deficyt wody odczuwany jest na Bliskim Wschodzie, w Chinach, Indiach, w Azji Środkowej, krajach Afryki Środkowej i Wschodniej.
Dla kontynentu afrykańskiego dostęp do słodkiej wody jest problemem bezpieczeństwa państwowego – uważa profesor katedry orientalistyki Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych Marina Sapronowa. W związku z tym decyzja Etiopii, dotycząca zbudowania tamy na Nilu Błękitnym wywołała niezadowolenie Egiptu. Jednocześnie Etiopia buduje w górnym biegu Nilu dużą hydroelektrownię, która będzie w stanie zaopatrzyć w energię również sąsiednie państwa. Egipt obawia się, że po zbudowaniu tamy straci jedną czwartą swoich zasobów wodnych. Dla Egiptu problem polega na tym, że prawie 98% ludności mieszka w dolinie Nilu. W związku z tym to nie tylko kwestia zaopatrzenia w żywność, ale również produkcji przemysłowej, bezpieczeństwa narodowego. Historycznie państwo to kształtowało się w dolinie Nilu, cała jego historia związana jest z jego wodami. Tymczasem oprócz Egiptu z Nilu korzysta jeszcze dziesięć państw Afryki Środkowej i Wschodniej. Są to takie duże państwa, jak Sudan, Etiopia, Kenia, Rwanda, Uganda, Tanzania. Ludność tych państw wynosi obecnie łącznie ponad 300 milionów. W pierwszym dziesięcioleciu XX wieku Sudan i Etiopia zaczęły szybko się rozwijać również gospodarczo – rośnie produkcja przemysłowa. Wszystko to wymaga większych ilości wody z Nilu i energii elektrycznej w celu zwiększenia mocy przemysłowych.
W Azji Środkowej od kilku lat trwa spór między Uzbekistanem a Tadżykistanem z powodu rzeki Wachsz – dopływu Amu-darii. Duszanbe buduje na Wachszy hydroelektrownię „Roguńska”. Taszkent opowiada się przeciwko temu w obawie przed zmniejszeniem poziomu Amu-darii, co wyrządzi ogromne szkody rolnictwu. Wzajemne rozdźwięki posunęły się tak daleko, że bez międzynarodowej interwencji już nie da się ich rozwiązać – uważa szef Wydziału Azji Środkowej i Kazachstanu Instytutu Krajów WNP Andriej Grozin. Niestety stosunki Duszanbe i Taszkentu znajdują się w nie najlepszym stanie. Sytuacja ta utrzymuje się od wielu lat, w sumie prawie od początku XXI wieku. Problem polega na tym, że w czasach Związku Radzieckiego stosunki między państwami z nadmiarem i niedoborem wody w Azji Środkowej były regulowane przez Moskwę i istniała pewna równowaga, która pozwalała państwom w górnym biegu rzeki na budowanie hydroelektrowni, a państwom w dolnym brzegu – nie bać się niedoboru wody. Według prognoz naukowców, za 50 lat zapasy wody pitnej na świecie zmniejszą się o jedną trzecią, a może w bardziej pesymistycznej wersji nawet o połowę. Są to nie tylko skutki globalnych zmian klimatu na Ziemi, lecz również nieracjonalne, a niekiedy wręcz barbarzyńskie wykorzystywanie zasobów wodnych przez przemysł i państwa kapitalistyczne pospołu. Jeśli ludzie nie zmienią podejścia do tego problemu, konfliktów zbrojnych z powodu wody na pewno nie da się uniknąć.
Tymczasem znacząco wyschło Jezioro Aralskie, przysycha także rzeka Amu-daria, która płynie na granicy Uzbekistanu i Tadżykistanu. Wielkie przedsiębiorstwa zanieczyszczają rzeki, które zaopatrują w wodę ludzkość Ziemi. Jeżeli na poważnie rozpatrywać apokaliptyczny scenariusz rozwoju wydarzeń, to za kilka dziesięcioleci ropa naftowa przestanie być głównym źródłem konfliktów, gdyż nie mniej krwawe wojny będą prowadzone z powodu wody. Ale, zdaniem ekspertów, obecnie taki rozwój wydarzeń jest mało prawdopodobny. Ale jeżeli ludzkość nie zmieni swojego stosunku do zasobów wodnych, to walką o słodką wodę może dosłownie stać się krwawa. Światu grozi susza i pełne wyczerpanie zasobów. Takimi prognozami straszą meteorolodzy i ekolodzy. W raporcie o zmianach klimatu grupa ekspertów ONZ rysuje apokaliptyczny obraz: od suszy zginą setki osób, ci którzy przeżyją zaczną zabijać się nawzajem o nadającą się do życia ziemię i słodką wodę. Tym czasem wojny o źródła wody zdatnej do picia trwają już od kilku dziesięcioleci. Wraz ze wzrostem liczby ludności na planecie rośnie także zapotrzebowanie na wodę zdatną do picia. To podstawowe źródło życia. Bardzo ostro jest postawiony problem podziału zasobów wodnych na Bliskim Wschodzie i w suchej Afryce Północnej – w najbiedniejszych pod tym względem krajach. Ich ludność w pełni zależy od podziemnych źródeł i czterech rzek – Nilu, Jordanu, Eufratu i Tygrysa. Sam Nil zaopatruje w wodę 11 krajów, wśród których jest Egipt, Sudan i Etiopia. Właśnie tutaj rozwija się jeden z najpoważniejszych konfliktów.
USA wedle prognoz nawiedzi największa w ciągu 1000 lat susza. Specjaliści amerykańscy przeanalizowali źródła historyczne i zapisy o klimacie Ameryki Północnej, a także przeprowadzili analizy gleby, opadów i uwzględnili prognozy klimatologów o skutkach globalnego ocieplenia. Na podstawie tych danych naukowcy opracowali kilka modeli klimatycznych, ale wszystkie one sprowadzają się do jednego rezultatu: w ciągu około 50 lat USA nawiedzi największa susza w ciągu 1000 lat, a to co teraz się dzieje to zaledwie preludium. Naukowcy twierdzą, że pierwsze przesłanki już można zaobserwować, gdyż w ciągu 11 lat zachodnie stany (Oklahoma, Nevada, Kalifornia, Teksas, Arizona) cierpią z powodu braku wody. Jedną z przyczyn destabilizacji zasobów wody w USA jest jej masowe marnotrawienie na wydobywanie gazu z łupków, podczas gdy darmowa energia elektryczna napływa ze Słońca i wystarczy jedynie większe elektrownie słoneczne budować zamiast wyniszczać Ziemię z powodu kapitalistycznej chciwości na zysk. Ponadto ilość wody w największych zbiornikach – jeziora Mead i Powell – spadła do najniższego w historii poziomu. Wszystko to wskazuje na to, że dziki kapitalizm neoliberalny jest największym zagrożeniem dla człowieka, ludzkości i całej przyrody.
Upały i tysiące ofiar
Lubimy, gdy jest ciepło, ale prognozy potrafią nam zjeżyć włosy na głowie. Długotrwały żar w przeszłości zabijał dziesiątki tysięcy ludzi, także w XXI wieku. Jednak to nie intensywność upału, lecz jego długotrwałość jest najbardziej niebezpieczna. Jak wynika z badań naukowych, tydzień z temperaturą 32 stopni jest znacznie gorzej odbierany przez nasz organizm niż dwa dni z ponad 35 stopniami. Ponieważ zazwyczaj bardziej przemęczamy się i pijemy mniej wody niż powinniśmy. A więc każdego kolejnego upalnego dnia jesteśmy coraz bardziej zmęczeni i odwodnieni. Z biegiem dni braki te kumulują się. Szczególnie groźne jest to dla dzieci, osób pracujących w pełnym słońcu, chorujących oraz osób starszych.
Jeśli taki upał będzie panować przez dwa tygodnie lub dłużej, to sytuacja może się okazać nadzwyczaj niebezpieczna i prowadzić do bardzo poważnych konsekwencji. Niewykluczone, że tylko w naszym kraju odnotujemy setki tzw. przedwczesnych zgonów dziennie, właśnie na skutek problemów z układem oddychania i krążenia. Najbardziej zagrożoną grupą są osoby powyżej 65-tego roku życia, cierpiące na liczne schorzenia. To właśnie o nie powinniśmy zadbać w pierwszej kolejności, np. wyręczając je w robieniu zakupów, dostarczając wodę butelkowaną czy też pomagając w codziennych pracach.
Jednak fala nieznośnych upałów w lato 2015 panuje nie tylko w Polsce, lecz w całej środkowej i środkowo-południowej części Europy, m.in. w Niemczech, Czechach, na Słowacji, w Austrii i na Węgrzech. Podobne długotrwałe upały w przeszłości powodowały dziesiątki tysięcy ofiar, a to państwa zaangażowane z ludobójstwo na Ukrainie i promowanie dzikiego kapitalizmu. Europę po 2000 roku nawiedziły trzy fale zabójczych upałów, które w sumie pozbawiły życia przynajmniej 130 tysięcy ludzi w kilkunastu krajach. Analizując średnie liczby zgonów dobowo w okresie wielu lat widać wyraziście wzrost liczby zgonów w czasie potężnych upałów, łatwo szacując ilość owych dodatkowych niż średnia zgonów w okresie upalnym.
W 2003 roku w zachodniej i południowej części Starego Kontynentu temperatury przekraczały 40-45 stopni w cieniu przez kilka tygodni. Przedwcześnie zmarło wówczas ponad 71 tysięcy osób, głównie we Francji, w Wielkiej Brytanii i we Włoszech. Na kolejną tragiczną falę upałów nie trzeba było długo czekać, bo zaledwie 3 lata, gdyż przyszła w 2006 roku. Żar lał się z nieba ponownie w zachodniej i środkowej Europie. Lipiec 2006 również w Polsce zapisał się wówczas jako najcieplejszy w historii. Zginęło z powodu upałów przynajmniej 3,5 tysiąca osób. Nasze służby medyczne poczyniły wówczas duże błędy w koordynacji działań. Ministerstwo zdrowia ostrzegło publicznie przed groźnymi efektem upałów dopiero po wielu dniach, praktycznie u ich kresu zajmując się zamykaniem więźniów politycznych w Polsce do psychuszek pospołu ze skompromitowanym i upolitycznionym ówczesnym MSWiA oraz Ministerstwem Sprawiedliwości.
W 2003 roku w zachodniej i południowej części Starego Kontynentu temperatury przekraczały 40-45 stopni w cieniu przez kilka tygodni. Przedwcześnie zmarło wówczas ponad 71 tysięcy osób, głównie we Francji, w Wielkiej Brytanii i we Włoszech. Na kolejną tragiczną falę upałów nie trzeba było długo czekać, bo zaledwie 3 lata, gdyż przyszła w 2006 roku. Żar lał się z nieba ponownie w zachodniej i środkowej Europie. Lipiec 2006 również w Polsce zapisał się wówczas jako najcieplejszy w historii. Zginęło z powodu upałów przynajmniej 3,5 tysiąca osób. Nasze służby medyczne poczyniły wówczas duże błędy w koordynacji działań. Ministerstwo zdrowia ostrzegło publicznie przed groźnymi efektem upałów dopiero po wielu dniach, praktycznie u ich kresu zajmując się zamykaniem więźniów politycznych w Polsce do psychuszek pospołu ze skompromitowanym i upolitycznionym ówczesnym MSWiA oraz Ministerstwem Sprawiedliwości.
Następna, trzecia fala piekielnego żaru nadeszła po 4 latach czyli w 2010 roku. Tym razem dotknęła ona wschodnią część kontynentu, zwłaszcza Rosję, Finlandię, Białoruś i Ukrainę. W Moskwie po raz pierwszy w dziejach pomiarów zmierzono 40 stopni w cieniu. Na terytorium Rosji zmierzono 44 stopnie. Jak oświadczył Aleksander Frołow, szef rosyjskiej służby hydrologiczno-meteorologicznej Roshydromet, tak gorąco nie było w tym roku przynajmniej od tysiąca lat. Rekordy ciepła posypały się także u sąsiadów, gdzie na Ukrainie zmierzono 42 stopnie, a na Białorusi 39 stopni. Upały i susza doprowadziły w Rosji do rekordowych pożarów lasów, które na długie dni zaćmiły dymem m.in. Moskwę. Kataklizm spowodował śmierć ponad 55 tysięcy ludzi (ponad 7 tysięcy w samej Moskwie). To oczywiście oficjalne dane, ponieważ istnieje podejrzenie, że władze ukryły ostateczną liczbę ofiar, tak jak się to robi w Polsce, gdzie rzeczywista liczba ofiar jest zwykle wyższa niż w statystykach rządowych.
Skoro zabójczy żar dotknął najpierw zachodnią, a potem także wschodnią część Europy, było już tylko kwestią czasu, kiedy nawiedzi regiony środkowe, w tym również Polskę. Niewykluczone, że znajdujemy się u początku zjawiska, które wraz z postępującym ocieplaniem się klimatu będzie się zdarzać coraz częściej i może przynosić coraz więcej ofiar, chociaż historie upałów z przeszłości pokazują, że zwykle po nasileniu takich zjawisk klimat się stabilizował. W publikacji na łamach prestiżowego pisma "Environmental Research Letters" w roku 2015 niemieccy i hiszpańscy naukowcy przewidują nasilenie się fal upałów w następnych latach z powodu tak zwanego ocieplenia klimatu. Badania poczynione w Poczdamie i Madrycie wskazują, że do 2020 roku fale upałów będą dwukrotnie częstsze, zaś do 2040 roku aż czterokrotnie.
Upały będą intensywniejsze bez względu na to czy emisja gazów cieplarnianych jeszcze wzrośnie czy też nie, ponieważ jest to możliwe nawet przy obecnym ich poziomie. W tej chwili fale silnych upałów nawiedzają około 5 procent powierzchni lądów, jednak do 2100 roku, o ile sprawdzą się scenariusze klimatyczne, dotykać będą 85 procent lądów, co oznacza wypalenie Ziemi ogniem słonecznego żaru. Do tego dojdą też wyjątkowo silne upały, które obserwowane będą na 60 procentach powierzchni lądów. Pozostaje nam liczyć na to, że upały nie będą się przeciągać, a większość z nas będzie postępować zgodnie z wytycznymi odnośnie bezpiecznego zachowania podczas skrajnie wysokich temperatur, niepotrzebnie nie narażając swojego zdrowia i życia, a także, że nie wyschną nam wody, rzeki, jeziora i źródła, bo przy braku wody, upały to śmierć w przeciągu kilku dni.
Rodziców zabił upał - synek przeżył
Przez głupotę rodziców dziewięciolatek został sierotą. Para Francuzów zmarła na początku sierpnia 2015 roku w parku narodowym w Nowym Meksyku w USA z powodu gorąca i odwodnienia. Ich 9-letni syn przeżył, bo rodzice dawali mu dwa razy więcej wody, niż sami pili. - Chłopiec był odwodniony, ale w stosunkowo dobrej kondycji, kiedy został znaleziony razem z martwym ojcem na ścieżce w Białych Piaskach - opowiada cytowany w "Guardianie" miejscowy szeryf policji Benny House. - Przeżył prawdopodobnie dlatego, że rodzice dawali mu dwa łyki wody na każdy jeden, który sami wypijali. Do tego chłopiec jest znacznie mniejszy, dlatego nie odwodnił się tak mocno - tłumaczy.
Uświadomić trzeba wielką bezmyślność rodziców i głupotę, którzy wyruszają na niebezpieczną wyprawę z dzieckiem bez odpowiedniego ekwipunku i bez pojęcia na temat rzeczywistości upałów i suszy. Popełnili w ten sposób przestępstwo narażenia życia i zdrowia dziecka, które mieli pod opieką. Dobrze, że dzieciak przeżył, ale o mały włos mogli go zabić swoją głupotą. Zabili siebie - i tez zrobili dziecku niewyobrażalną krzywdę. Kolejni wyluzowani bezmózgowcy - jak piszą o nich internauci - którzy nie przejmowali się sprawami organizacyjnymi ani bezpieczeństwem dziecka. Gdzie nie spojrzeć to bezmyślne luzaczki - a to Tatry i klapki plażowe, a to morze po przyjętej połówce wódki, a to bezmyślność służb, które nie raczą zabezpieczyć wody dla elektrowni do chłodzenia w upały. I pomyśleć, że gdyby owi bezmyślni turyści wzięli chociaż 2-3 litry wody do bagażnika i do plecaków, to by nie stała się taka wielka tragedia. Powinni mieć 12 litrów (po 4 litry na 3 osoby), a mieli 1 litr, zatem głupota i brak odpowiedzialności ich zabiły.
Małżeństwo Francuzów - 42-letni David Steiner i jego 51-letnia żona Ornella z miasteczka Bourgogne niedaleko Reims, we wtorek 4 sierpnia 2015 roku po południu wybrali się z synkiem na wycieczkę po słynnych białych wydmach parku narodowego Białe Piaski. Strażnicy parku znaleźli ciało kobiety w czasie rutynowego patrolu o zmierzchu. Jej martwy mąż i syn zostali znalezieni niedaleko, pół godziny później. Jak informuje szeryf policji House, choć ostateczną przyczynę ich śmierci potwierdzi autopsja, wszystko wskazuje na to, że zmarli z powodu upału.
Rodzina miała ze sobą tylko dwie półlitrowe butelki wody, choć władze parku ostrzegają gości, żeby zabierali ze sobą na wycieczki po parku co najmniej 4 litry wody na osobę. Ostrzegają też, żeby nie wypuszczać się na dalekie spacery w upał. We wtorek, kiedy znaleziono parę Francuzów, temperatura w Białych Piaskach przekroczyła 38 stopni w cieniu, Francuzi wybrali się na siedmiokilometrową wycieczkę o 13-tej. Chłopiec został zaraz po odnalezieniu wysłany do Albuquerque, gdzie czekała na niego babcia. Bezmyślność i niestosowanie się do najbardziej oczywistych zaleceń BHP często kończy się tragicznie.
Polski rekord ciepła to 40 stopni
Dokładnie 94 lata przed rokiem 2015 czyli w 1921 roku w okolicach Opola odnotowano niezwykłą temperaturę, 40 stopni w cieniu, która do dziś pozostaje niepobitym rekordem ciepła w naszym kraju. Prószków położony na południowych przedmieściach Opola jest miejscem szczególnym. 29 lipca 1921 roku odnotowano tam najwyższą temperaturę na obszarze położonym w dzisiejszych granicach Polski. Prawie stulecie temu były to tereny należące do Niemiec. W północnej części miasta, nazywanej do dziś Pomologią, znajdował się Królewski Instytut Pomologiczny, który swoją działalność rozpoczął w 1868 roku.
W kolejnych latach placówka rozrastała się. Wznoszono kolejne budynki, powstawały sady, szkółki, pola uprawne, cieplarnie, chłodnie, zbudowano wodociągi do nawadniania pól i wreszcie w 1878 roku założono park dla celów dydaktycznych, w którym nasadzono drzewa i krzewy z różnych stref klimatycznych, również z obszarów tropikalnych. Park powstał na wzniesieniu, na wysokości 190 metrów. Na jego stokach znajdowały się budynki szkoły ogrodniczej, zakładu botanicznego, stacji zoologicznej, stacji hodowli roślin ogrodniczych oraz zakładu doświadczalnego chemii. Ta ostatnia placówka ciekawi nas najbardziej, ponieważ do niej należała stacja meteorologiczna, na której pracownik zakładu dokonał historycznego pomiaru.
Równo 94 lata temu, w godzinach popołudniowych, temperatura sięgnęła tam 40,2 stopnia. Jako że do tej chwili rekord ten nie został pobity, krążą wokół niego kontrowersje. Jest uznawany przez Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej (IMGW) za oficjalny polski rekord ciepła na łamach "Atlasu Klimatu Polski" z 2005 roku. O tym, że w Prószkowie dokonano tak zaskakującego pomiaru, dowiedzieć można się z publikacji "Klimakunde des Deutschen Reiches 1939". Aby potwierdzić lub obalić ten pomiar, potrzeba szczegółowych informacji, w jakich warunkach go dokonano. Niestety, niewiele na ten temat wiadomo. Nie wiemy czy pracownik stacji był wykwalifikowany, nie wiemy czy przy dokonywaniu odczytu temperatury zachowano obowiązujące wówczas standardy, wreszcie nie wiemy też czy przyrządy pomiarowe były w dobrym stanie, ale u Niemców zwykle wszystko działało dobrze albo nie działało wcale.
Wiemy natomiast, że na stacji meteorologicznej pomiarów dokonywano kilka razy dziennie o tych samych porach. Nie były to więc temperatury maksymalne z całego dnia, lecz te, które odnotowano w danym momencie. Oznacza to, że przed jak i po pomiarze temperatura mogła być jeszcze wyższa. Dane wysyłano następnie za pomocą telegrafu do Berlina, do głównej niemieckiej placówki zajmującej się meteorologią i klimatologią. Wiemy też, że lato 1921 roku było w środkowej i wschodniej Europie niezmiernie gorące i suche. Fale upałów przeplatały się z gwałtownymi burzami, które na krótko przynosiły ochłodę. Nie padało całymi dniami, co siało spustoszenie na polach. Apogeum upałów nadeszło na przełomie lipca i sierpnia oraz w pierwszych dniach sierpnia, po trzech suchych tygodniach. Latem 1921 roku było tak gorąco, że w szkołach na terenie Królewskiego Instytutu Pomologicznego odwołano lekcje.
W dniu 29 lipca 1921 wyjątkowo wysokie temperatury odnotowano w większości regionów dzisiejszej Polski. Nie tylko w Prószkowie temperatura tego dnia przekroczyła 40 stopni. Miało to również miejsce na stacji meteorologicznej w Zbiersku, wsi położonej między Kaliszem a Koninem w Wielkopolsce. Jako że leżała ona w granicach Polski, o niezwykłym pomiarze wspomina "Rocznik meteorologiczny 1921" wydany przez Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej (IMGW). Temperatura zgodnie z nim miała tego dnia sięgać 40,0 stopnia. Jeszcze jeden pomiar temperatury może potwierdzać rekordowe oblicze tamtej fali upałów. W Pętkowie koło Środy Wielkopolskiej, na stacji meteorologicznej znajdującej się na terenie Izby Rolniczej, odnotowano 39,6 stopnia. Oba rekordy zdają się potwierdzać duże prawdopodobieństwo prawidłowego pomiaru temperatury w Prószkowie.
Królewski Instytut Pomologiczny nie bez przyczyny zlokalizowano na stokach tzw. Garbu Prószkowskiego, w miejscu, które słynie ze specyficznego mikroklimatu. Już w drugiej połowie dziewiętnastego wieku wiedziano, że jest to najcieplejszy zakątek Śląska. Temperatury wielokrotnie były tam wyższe aniżeli nawet na pobliskich obszarach. Dowodem jest temperatura odnotowana w tym samym czasie w Opolu, gdy w Prószkowie padł rekord ciepła. Zmierzono tam 38,0 stopnia, mimo iż oba miasta dzieli zaledwie 12 kilometrów. Mikroklimat jest efektem ukształtowania terenu, położonego między wzniesieniem a doliną Prószkowskiego Potoku. Ciepłe masy powietrza z południa intensywnie ogrzewają ten teren. Bez wątpienia warunki do przekroczenia 40 stopni w cieniu w Polsce są sprzyjające. Powojenny rekord ciepła, również oficjalnie uznawany przez IMGW, odnotowano 30 lipca 1994 roku w Słubicach, przy granicy z Niemcami, i wynosi on 39,5 stopnia. Wobec czego jest niższy od tego z Prószkowa o zaledwie 0,7 stopnia.
Pierwsza połowa 2015 roku najcieplejsza w historii pomiarów
Żarty się skończyły, a globalne ocieplenie nie tylko nie zatrzymało się, lecz zaczęło przyspieszać. Czerwiec 2015 był trzecim rekordowo ciepłym miesiącem w 2015 roku. W dodatku cała pierwsza połowa 2015 roku pobiła historyczny rekord, a rzetelni naukowcy biją na alarm ciągle ignorowany przez partyjnych polityków zajmujących się piastowaniem własnych stołków i pobieraniem pensji. Amerykańskie Towarzystwo Meteorologiczne opublikowało raport przygotowany przez 413 niezależnych naukowców z 58 krajów, z którego wynika, że globalnego ocieplenia nie można już powstrzymać, bo emisja gazów cieplarnianych i jego nagromadzenie w ziemskiej atmosferze przekroczyło wszelkie granice.
Nawet jeśli emisja dwutlenku węgla przerwana zostałaby z dnia na dzień, to należy pamiętać, że ocean pochłania i magazynuje ciepło, a oddaje je bardzo powoli. Oznacza to coraz szybszy wzrost średniej globalnej temperatury przez następne setki, a nawet tysiące lat. Ostrzeżenie otrzymaliśmy już w 2014 roku, który zapisał się jako najcieplejszy w ponad 136-letniej historii pomiarów meteorologicznych. W samej tylko Europie rekordy maksymalnej temperatury odnotowaliśmy w 20 krajach. W Polsce przynajmniej od końca osiemnastego wieku, średnia roczna temperatura w skali ogólnokrajowej, nie była tak wysoka. Jednak zupełnie nic nie zrobiliśmy w kwestii ograniczania emisji dwutlenku węgla. W efekcie wiosną pobiliśmy kolejny historyczny rekord nagromadzenia tego gazu w ziemskiej atmosferze. W Pacyfiku utworzyło się zjawisko El Niño, które dodatkowo potęguje wzrost temperatur.
Według amerykańskiego Krajowego Urzędu do spraw Oceanów i Atmosfery (NOAA), pierwsza połowa 2015 roku okazała się najcieplejszą od 1880 roku, od kiedy pomiary uważa się za wiarygodne. Odchylenie średniej temperatury globalnej od normy wieloletniej sięgnęło 0,88 stopnia. Poprzednio najcieplejsze pierwsze półrocze mieliśmy w 2010 roku, kiedy to temperatura była o 0,09 stopnia niższa. Czerwiec 2015 był trzecim rekordowo ciepłym miesiącem w tym roku, po marcu i maju (rekordowo ciepła była także wiosna na półkuli północnej). Średnia globalna temperatura przekraczała normę o 0,88 stopnia. Był cieplejszy od poprzednio rekordowego czerwca z 2010 roku aż o 0,12 stopnia.
To dotąd największa różnica między starym i nowym rekordem. Świadczy ona o tym, że czerwiec globalnie ociepla się niemal dramatycznie szybko. Szczególnie ciepło było w tym miesiącu w zachodniej części USA, w północnej części Ameryki Południowej, w środkowej i zachodniej Afryce, w środkowej i południowo-wschodniej Azji. Jest ciepło, a będzie jeszcze cieplej, gdy El Niño osiągnie apogeum pod koniec roku. Niewykluczone, że w wielu krajach północnej półkuli zima może być rekordowo łagodna.
Rok 2015 jest na najlepszej drodze, aby odebrać 2014 rokowi miano tego najcieplejszego na naszej planecie. Pod znakiem zapytania stoi także rekord minimalnego zasięgu morskiej pokrywy lodowej na Morzu Arktycznym. Po tym jak w czerwcu 2015 topnienie lodu znacznie przystopowało, obecnie gwałtownie przyspieszyło i jeśli ponownie nie przystosuje, to w połowie września 2015 lodu morskiego będzie wokół bieguna północnego najmniej w dziejach pomiarów satelitarnych.
Upał jaki możemy ścierpieć - kto nie jest odporny na gorąco
Temperatura 38 stopni w cieniu wydaje się dla nas ostateczną granicą. Niektórzy Polacy zupełnie nie są odporni na letni upał. Jednak ludność wielu krajów Azji i Afryki jest zaskoczona, gdy temperatura nie przekracza u nich 50 stopni. Powyżej trzydziestki na termometrze, wraz z każdym kolejnym stopniem, stajemy się coraz słabsi, coraz szybciej się męczymy i coraz częściej marzymy o przyjemnym chłodzie. Gdy temperatura sięga 35 stopni zaczyna się robić niebezpiecznie, ale gdy jest 38 stopni, to żar może poważnie zagrozić naszemu zdrowiu i życiu.
Temperatura w Polsce jest w stanie sięgać 40 stopni i przy obecnych warunkach klimatycznych ani grama więcej, przynajmniej na razie. Ostatnio tak piekielnie gorąco było latem 1994 roku w Słubicach przy granicy z Niemcami. Upały towarzyszyły nam od zawsze, ale ostatnio częstotliwość ich występowania zwiększa się, podobnie jest z ich intensywnością. Wydłużeniu następuje też czas w jakim w naszym kraju upały mogą się pojawiać. Wcześniej było to od maja do sierpnia, obecnie od kwietnia do września, przy czym niewykluczone, że w przyszłości ostatnie upały będą nas opuszczać dopiero na początku października. Obecnie rekord dla tego miesiąca to 29 stopni.
Większości z nas na samą myśl, że mogłoby kiedyś być 40 stopni w cieniu, robi się słabo, ale są miejsca na naszej plancie, gdzie nasze upały to mały pikuś. Tak jest w wielu krajach południowej i południowo-wschodniej Azji, w północnej i środkowej Afryce oraz na zachodzie Stanów Zjednoczonych i w Australii. Temperatura każdego lata przekracza tam w cieniu 40 stopni, a nawet 45 stopni. Poważniej robi się przy 50 stopniach, ale i to bywa normą np. w Kuwejcie, Iranie, Iraku czy Arabii Saudyjskiej. Niektórzy nawet tym wysokim temperaturom przypisują agresywne i barbarzyńskie skłonności mieszkańcom tych upalnych rejonów, w tym dewiacje do gwałtów oraz terroryzmu i bojówkarstwa. Nierzadko tak jest nie tylko na pustkowiach Półwyspu Arabskiego, lecz także na Saharze i w słynnej Dolinie Śmierci w Kalifornii.
Jak się można przekonać swoje rekordy upału biją w 2015 roku też mieszkańcy tych najgorętszych miejsc na świecie. Rekordy ciepła padły m.in. w Kuwejcie, Iranie czy Pakistanie. Absolutny rekord upału w Azji odnotowano w Izraelu, gdzie były aż 54 stopnie, co na pewno podgrzewa agresję pomiędzy semickimi plemionami palestyńskich Arabów oraz izraelskich Żydów. W Afryce rekord padł w Tunezji, gdy temperatura w cieniu sięgnęła 55 stopni, zaś najwyższą temperaturę na Ziemi w cieniu zmierzono 10 lipca 1913 roku w Dolinie Śmierci w Kalifornii i było to 56,7 stopnia. Upał upałowi nie jest równy, każdy odbiera go inaczej i inne ma o nim zdanie.
Od tego, jak bardzo dokuczliwy jest dla nas upał, uzależnione jest od fizjologii naszego organizmu. Jedni nawet silne upały znoszą bez większego problemu, a inni męczą się, gdy temperatura przekracza 25 stopni w cieniu. Badania medyczne ujawniły, że kluczem odporności na upał jest termoregulacja skóry. Gdy jest gorąco, naczynia krwionośne rozszerzają się, dzięki czemu możliwe jest pocenie się, a więc i schładzanie organizmu. Jeśli ten system zawodzi, zaczynamy się nadmiernie przegrzewać, co skutkuje dyskomfortem oraz reperkusjami zdrowotnymi. Przy okazji badania obaliły kilka mitów, np., że upał najbardziej doskwiera osobom z nadwagą. Znacznie gorzej znoszą go osoby skarżące się na dolegliwości z układem oddechowym i krążenia. Im jesteśmy starsi, tym bardziej nasz organizm szwankuje i tym mniej jesteśmy odporni na upał. Osoby młode upałem zazwyczaj w ogóle się nie przejmują.
Są jednak grupy autochtoniczne, które szczególnie źle znoszą upał. Tereny podgórskie i górskie to te regiony naszego kraju, gdzie upały należą do rzadkości lub też w ogóle nie występują. Oznacza to, że mieszkający tam ludzie nie są przyzwyczajeni do temperatury osiągającej i przekraczającej w cieniu 30 stopni. W miejscowościach położonych w Karpatach i Sudetach upał pojawia się średnio raz na kilka lat. Przykładowo w Zakopanem z upałem ma się do czynienia średnio co 3 lata. Ale to w przyszłości się zmieni, bo w dniu 8 sierpnia 2013 roku w stolicy najwyższych polskich gór termometry pokazały 32,8 stopnia i był to najsilniejszy upał od kiedy pod Tatrami mierzy się temperaturę.
Dla mieszkańców Zakopanego upał to ewenement, który jest bardzo źle znoszony zwłaszcza przez tych, którzy z rejonu Podhala nigdy nie wyjeżdżali. Zazwyczaj w porze letniej temperatura nie przekracza poziomu 26-29 stopni, ale najczęściej oscyluje w pobliżu 25 stopni. Podczas, gdy w większości regionów Polski zagrożenie wysoką temperaturą pojawia się dopiero w momencie, gdy temperatura przekracza w cieniu 30 stopni, na terenach podgórskich ma to miejsce już przy przekroczeniu 25 stopni. Górale mają jednak przewagę nad milionami mieszkańców polskich nizin, ponieważ są lepiej niż oni przygotowani na silne mrozy. Niemal każdej zimy w pogodne noce i poranki temperatura spada poniżej minus 15 stopni, a często osiągając 20 stopni mrozu, zwłaszcza przy samym gruncie. Rekord mrozu, z jakim przyszło im się zmierzyć, to przeszło minus 40 stopni.
W podobnej sytuacji znajdują się mieszkańcy Podlasia, gdzie tęgie, chociaż krótkotrwałe mrozy, są zjawiskiem normalnym. Nikt więc nie potrafi tak dobrze przetrwać niskich temperatur bez uszczerbku na zdrowiu jak właśnie oni. Są jednak w Polsce ludzie, którzy nie są odporni jednocześnie na upały i mrozy. Mowa o mieszkańcach wybrzeża, zwłaszcza kurortów w woj. pomorskim. Przykładowo na Helu jeden upalny dzień występuje raz na ponad 5 lat. Ochroną dla tych regionów jest charakterystyka ich położenia. Dzięki wpływowi Bałtyku w nadmorskich kurortach można uniknąć tęgich mrozów, zaś góry chronią przed upałem. Na koniec warto jeszcze wspomnieć o tych, którzy do upałów są najbardziej przyzwyczajeni, to oczywiście mieszkańcy Dolnego Śląska i Ziemi Lubuskiej, gdzie przekroczenie 30 stopni zdarza się średnio aż przed 8 dni każdego lata, ale ostatnio tych dni jest dużo więcej.
Dwie trzecie ludzi mieszkających w miastach i jedna trzecia mieszkańców wsi to meteoropaci. Miasta wpędzają nas w bardziej depresyjny nastrój z powodu braku kontaktu z przyrodą. Pędząc do pracy lub szkoły mamy niewiele czasu, siły i chęci, aby pospacerować po parku lub nad rzeką i naładować baterie. Szczególnie dotyka to kobiet, ponieważ ich organizm dwukrotnie szybciej niż u mężczyzn popada w stany melancholijne, przez co szybciej objawia się to pogorszeniem samopoczucia, depresją, chandrami i fochami oraz chorobliwymi nastrojami emocjonalnymi o obrazie zaburzeń psychicznych. Najbardziej depresyjny okres w dużym mieście przypada między początkiem listopada a połową stycznia. Niebo jest wtedy najbardziej zachmurzone, często pada, wieje, ciśnienie mocno się waha, a krajobrazy są szare.
Najbardziej korzystnie jest z kolei między końcem kwietnia i połową maja oraz między początkiem września a końcem października. To okres wiosenny i jesienny, kiedy jest kolorowo, powietrze bywa rześkie, chce nam się żyć pełną piersią. Model opracowany przez naukowców z Instytutu Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania Polskiej Akademii Nauk, wskazuje kilka bardzo cennych wskazówek dla mieszkańców naszego kraju. Przede wszystkim w porze letniej starsi Polacy powinni jak najczęściej przebywać na niskich wysokościach, najlepiej poniżej 30 metrów nad poziomem morza. Idealnym rozwiązaniem są wczasy nad morzem, gdyż organizm w takich warunkach szybciej się regeneruje.
Osoby starsze powinny również szczególnie zadbać o siebie, przy nagłych spadkach ciśnienia w chłodnej porze roku. Między listopadem a marcem prawdopodobieństwo zawału serca podczas przechodzenia głębokiego niżu atmosferycznego jest wielokrotnie wyższe niż w pełni lata podczas panowania słonecznego wyżu, chyba, że wystąpi fala upałów. Mieszkańcy dużych miast w naszym kraju powinni wypoczywać z dala od innych ludzi, gdzieś w samotnym domku nad jeziorem. Podstawowym błędem jest pseudo wypoczynek w dużym zbiorowisku ludzi, np. na zatłoczonych plażach. W dużym tłoku psychika człowieka męczy się zamiast wypoczywać, co odczuwa się po powrocie jako konieczność wypoczęcia po wczasach.
Hałas oraz obce środowisko sprawia, że nasze samopoczucie pogarsza się, a przecież tak mało mamy w ciągu roku urlopu, aby marnować go w głośnym tłumie i wrócić do pracy zupełnie niewypoczętym, a dodatkowo zmęczonym. Dbajmy więc o swoje samopoczucie i zdrowie, częściej niż zwykle obcując z przyrodą, obserwując jej przemiany, a będziemy szczęśliwsi, pomimo mieszkania w dużym mieście. Koncepty i plany budowy miast powinny ulec zdecydowanej modernizacji w kierunku komponowania przestrzeni mieszkalnej w otoczeniu drzew i roślinności, gdyż jak zbadano już 8-10 drzew na jednego mieszkańca w danej okolicy znacznie poprawia samopoczucie człowieka, zmniejsza zachorowalność i wydłuża życie. Na miasto mające milion mieszkańców to 8 do 10 milionów dużych drzew jakie powinny rosnąć w przestrzeni mieszkania oraz pracy, a nie tylko w parkach do których jedzie się godzinę czy dwie. Osiedle gdzie mieszka 10 tysięcy ludzi w blokach mieszkalnych powinno być 8-10 tysięcy drzew w pełnym rozwoju, a wycinaniu starych drzew musi towarzyszyć nasadzanie nowych z odpowiednim wyprzedzeniem. Drzewa dają także cień, zmniejszają temperaturę, pochłaniają smog, produkują tlen z dwutlenku węgla czyli zmniejszają ilość cieplarnianego CO2.
Pożary lasów mogą wywoływać gwałtowne burze
Naukowcy badający formowanie się chmur burzowych zaobserwowali bardzo ciekawe zjawisko. Nad gigantycznymi pożarami lasów w Kolorado pojawiły się olbrzymie chmury burzowe. Oznacza, że pożary mogą diametralnie zmieniać pogodę, co wykorzystywali dawniejsi szamani naśladując w ten sposób, że zamawiali deszcz paląc wielkie ogniska dające dużo dymu. Ponad 100 naukowców z 29 organizacji przez kilka tygodni uczestniczyło w największym badaniu chmur burzowych w dziejach meteorologii USA. Zespół badał chmury o nazwie cumulonimbus m.in. z pokładu samolotu DC-8 należącego do NASA. W pasie od Kolorado przez Oklahomę po Alabamę monitorowane były zjawiska zachodzące na danej wysokości, od podstawy chmury aż po jej wierzchołek, a więc od kilkuset metrów do nawet ponad 15 kilometrów.
Najbardziej istotne dane zebrano podczas przelotu nad gigantycznymi pożarami lasów w stanie Kolorado. Naukowcy mieli nadzieję zbadać proces formowania się chmur burzowych nad szalejącym ogniem pożaru. Pobrane próbki i przeprowadzone pomiary wskazują na to, że pył będący efektem spalania oraz silnie trujące gazy (formaldehyd i tlenek węgla) rozgrzane niemal do czerwoności, unoszą się do atmosfery wraz z prądami wstępującymi z prędkością aż 160 kilometrów na godzinę. Zostały one odnotowane nawet na wysokości 12 kilometrów, co oznacza, że wpływały na rozwój chmur burzowych na każdym pułapie. Nad ogniskami pożarów rozwijały się chmury znacznie potężniejsze niż na przyległych obszarach.
Przynosiły one ulewne deszcze, gradobicia, wichury i wyładowania elektryczne. Zarówno sprzyjały gaszeniu pożarów, jak i na nowo je wzniecały poprzez bijące pioruny. Prognozy pogody mogą się nie sprawdzać, ponieważ nie biorą pod uwagę pożarów, ani oczywiście szamanów fachowo zamawiających deszcz, gdzie najistotniejszym składnikiem zamówienia jest odpowiednio duże ognisko lub większa ich liczba przez kilka dni tak, aby dały dość dużo dymu. Odpowiednio dymne paliwo z dobranych gatunków drewna to także jedna z tajemnic szamańskiego zamawiania deszczu, wywoływania chmur burzowych. Niestety, nie zaobserwowano skuteczności dymienia na rozwój chmur z kominów elektrowni, gdzie pali się węglem. Zatem szamani pozostają przy normalnym paleniu dużych ognisk z drewnem jako paliwem.
Z kolei wprowadzenie danych na temat pożarów do superkomputerów liczących prognozy pogody na niewiele się zda, bo wciąż do końca nie poznaliśmy tych procesów. Pewne jest, że analiza zebranych danych rzuci nowe światło na związek pożarów z burzami i być może pomoże nam w przyszłości udoskonalać prognozy pogody.
Największy truciciel w Europie znajduje się w Polsce
Elektrownia w Bełchatowie znalazła się na czele rankingu największych emitentów dwutlenku węgla w Unii Europejskiej. Na liście 30-tu największych trucicieli, znaleźć można jeszcze trzy polskie elektrownie. Choć w spektakularnych reklamach telewizyjnych kapitalistyczne koncerny energetyczne w Polsce zarzekają się, że ich priorytetem jest troska o środowisko naturalne, to jednak przemilczają wszystkie fakty, które świadczą o tym, że to tylko czcze gadanie, a polscy ekolodzy mają trudności z dokonaniem pomiarów, bo policja ochrania interesy tych firm agresywnie terroryzując działalność ekologów.
Niektóre jednak organizacje ekologiczne, pomimo ryzyka aresztu lub spałowania na komendzie policji, monitorują działalność największych spółek energetycznych, także w Polsce, ujawniają, jak naprawdę wygląda skala emisji dwutlenku węgla i kto produkuje go najwięcej trujących emisji spalin przemysłowych, tym samym najbardziej "zatruwając" ziemską atmosferę gazami cieplarnianymi, powodującymi anomalie pogodowe i klimatyczne, a więc i kataklizmy, które dotykają nas coraz częściej.
Najnowszy raport WWF i Climate Action Network nie pozostawia suchej nitki na największej w Polsce elektrowni w Bełchatowie. Ekolodzy umieścili ją w 2015 roku na pierwszej pozycji 30-miejscowego rankingu największych emitentów CO2 i szkodliwych gazów w Unii Europejskiej. Trzy inne figurujące na liście elektrownie, znajdują się w Kozienicach (miejsce 16), Bogatyni (miejsce 19) i w Rybniku (miejsce 25). Na liście znaleźć można również 9 elektrowni z Wielkiej Brytanii, 9 z Niemiec, 2 z Grecji, 2 z Włoch oraz po jednej z Hiszpanii, Portugalii, Holandii i Estonii. Wychodzi na to, że Wielka Brytania i Niemcy to jednak najwięksi kapitalistyczni truciciele posiadający najwięcej kopcących szkodliwie kominów.
Okazuje się także, że ilościowo aż 66 procent całej emisji dwutlenku węgla w Unii Europejskiej, produkują tylko trzy kraje: Niemcy (36%), Polska (15%) i Wielka Brytania (15%). Kapitalistyczne Niemcy to nie tylko największy i najbardziej toksyczny szkodnik przemysłowy w Unii Europejskiej ale i najbardziej agresywne państwo prące do wojny z Rosją. Ekolodzy z uwagi na skalę emisji CO2 i odsetek produkowanej energii z węgla, na podium, wśród europejskich trucicieli, umieścili Niemcy. Polska zajęła mało zaszczytne drugie miejsce, a na trzecim znalazła się podobnie trująca Wielka Brytania, co pewnie jest czynnikiem, że Polacy tak masowo tam emigrują bo powietrze widać najbardziej swojskie, podobnie zatrute.
Jak podaje WWF, do 2030 roku ma zostać osiągnięte porozumienie w ramach którego do 2050 roku emisja dwutlenku węgla w Unii Europejskiej zostanie ograniczona o 80-95 procent. Na tle ostatnich lat tendencja emisji nie wygląda zbyt optymistycznie, a budowanie elektrowni słonecznych oraz nuklearnych jest jedynym wyjściem dla powstrzymania wyniszczeni ziemskiej atmosfery przez ludzkie odchody kapitalistycznego przemysłu. Szczyt emisji osiągnęliśmy w 2011 roku. Obecnie emisja jest systematycznie ograniczana, zgodnie z założeniami Protokołu z Kioto, ale to tylko tak na papierze, kiedy dokonuje się oficjalnych pomiarów zanieczyszczeń. Ekolodzy swoich pomiarów dokonują bez zapowiedzi, z nagła, także w czasie rozmaitych awarii, doskonale wiedząc, że oficjalne dane z Polski, Niemiec i Wielkiej Brytanii są regularnie zaniżane pod wymogi porozumień międzynarodowych. Zanieczyszczeń z silników samochodów nikt niestety w Polsce ani nie bada ani nie kontroluje, a katalizatory spalin są przeważanie niesprawne lub usunięte! A przecież tiry i wielkie ciężarówki można wyrzucić z dróg jak w Szwajcarii, jedną ustawą wrzucić tych wielkich trucicieli naszego powietrza na platformy kolejowe ciągnione przez elektrowozy po trasach kolejowych.
Jak się okazuje, to przed czym najwięksi kapitalistyczni producenci energii w naszym kraju, tak bardzo się wzbraniają i co tak zbójecko krytykują, przynosi sporo korzyści. Jak podaje Ministerstwo Środowiska, Polska zarobiła aż 800 milionów złotych dzięki ograniczeniu emisji CO2 o 80 procent. Zgodnie z Protokołem z Kioto zobowiązani byliśmy do zmniejszenia emisji o 6 procent, a to oznacza, że zaoszczędzone jednostki można odsprzedać innym krajom. Zyski polski rząd przeznaczy na projekty wspierające ekologiczne rozwiązania. Według resortu, wydano już około 73 miliony złotych, aby zrealizować 83 przedsięwzięcia, które zwiększyły efektywność energetyczną 389 budynków publicznych, mamy nadzieję, że nie tylko na papierze. Aby zaoszczędzić energię, wymieniono okna, docieplono elewacje oraz systemy grzewcze i klimatyzacyjne, miejmy nadzieję, że w fachowy sposób. Ministerstwo jest zdania, że dzięki tym modernizacjom uda się zmniejszyć roczną emisję dwutlenku węgla o kolejne 49 tysięcy ton. Wkrótce ruszą kolejne eko-projekty, jednak brakuje usunięcia tirów z polskich dróg poprzez skierowania transportu na doskonałą sieć polskich przewozów towarowych dających od zawsze wielki zysk państwu, brakuje elektrowni nuklearnych najnowszych generacji, brakuje ekologicznych elektrowni słonecznych, brakuje wdrożenia wymogów do posiadania filtrów i katalizatorów spalin w samochodach osobowych. Linie autobusowe trzeba likwidować na rzecz kolejek elektrycznych, tramwajów i trolejbusów.
Czego nie wolno podczas upału
Wydaje się nam, że wiemy, jak radzić sobie z upałem, to jednak rzeczywistość, a zwłaszcza dane medyczne, wskazują, że nie jest to do końca prawdą. Gdy temperatura w cieniu przekracza 30 stopni, nasz organizm zaczyna się zdecydowanie szybciej męczyć, niż ma to miejsce przy temperaturze nie przekraczającej 25 stopni. Przede wszystkim mitem jest to, że upał osiąga swoje apogeum w godzinach południowych. Otóż najwyższe temperatury w ciągu doby notowane są między godziną 15:00 a 18:00. Natomiast w okolicach południa mamy największe promieniowanie słoneczne rosnące już od około godziny 10-tej, a więc największe dawki niebezpiecznych promieni ultrafioletowych docierają do naszej skóry. Dlatego też, aby zachować bezpieczeństwo, przy przekroczeniu 30 stopni, powinniśmy ograniczać przebywanie w pełnym słońcu do minimum między godziną 10:00 a 18:00. Zwłaszcza dotyczy to osób starszych, dzieci i wszystkich cierpiących na choroby układu oddechowego i krążenia.
W upalne dni powinniśmy ubierać się nie tylko przewiewnie, ale i w jak najbardziej jasne kolory. Najlepiej na biało, a całkowicie wystrzegać się koloru czarnego i ciemnoniebieskiego, granatowego czy brunatnego, gdyż pochłaniają one kilkukrotnie więcej ciepła niż ubrania w kolorze jasnym. Rodzaj tkaniny też jest istotny, ponieważ najbardziej odpowiednia jest odzież "oddychająca", zwłaszcza ta bawełniana, która pozwala naszej skórze oddychać i ogranicza w ten sposób ryzyko przegrzania organizmu. Nie powinniśmy się forsować, zwłaszcza uprawiać cięższych sportów. Jeśli chcemy pobiegać lub pojeździć rowerem, to jedynie rano lub wieczorem i tylko na terenach zacienionych, np. w parkach lub lasach. Nadmierny wysiłek powoduje utratę wody i cennych minerałów.
Wychodząc z domu oczywiście nie można zapominać o okularach przeciwsłonecznych, kapeluszu, czapce lub chustce acz parasol chroniący przez słońcem też jest dobrym pomysłem. Gdy temperatura przekracza 30 stopni bezwzględnie powinniśmy unikać przebywania na plaży i kąpania się w morzu lub jeziorze, gdy skóra jest rozgrzana, np. zaraz po opalaniu się. Grozi to szokiem termicznym, który może się skończyć skurczem mięśni, paraliżem i utonięciem, a co niestety jest częstą w Polsce przyczyną utonięć.
Podstawą dla przeżycia upalnych dni jest spożywanie wody, najlepiej czystej i niegazowej, co najmniej 2 litry na dobę, chociażby była to zwykła woda z kranu. Jeśli chcemy być odpowiednio nawodnieni, to sączmy od jednej do dwóch szklanek wody każdej godziny. Oczywiście, jeśli wykonujemy cięższą, fizyczną pracę, liczba spożywanych napojów powinna być jeszcze większa, nawet do 3-5 litrów na dobę. Napoje nie powinny zawierać kofeiny, alkoholu, a zwłaszcza dużych ilości cukru. Zarówno kawa, jak i piwo czy wino, w upalne dni odpadają. Tego typu napoje powodują odwodnienie organizmu, a więc również zwiększone zapotrzebowanie na wodę, co oczywiście mija się z celem w upalne dni. Radzi się nawet konieczną filiżankę kawy przepijać łykami czystej wody z innej filiżanki czy szklanki.
Pod żadnym pozorem nie wolno pozostawiać dzieci i zwierząt w zaparkowanym pojeździe, nawet na kilka minut. Samochód wewnątrz w pełnym słońcu może się nagrzać nawet do ponad 50 stopni, co grozi przegrzaniem organizmu i niemal natychmiastową śmiercią. Jeśli przez cały dzień przebywamy w domu lub wracamy do niego po pracy, pamiętajmy o wietrzeniu mieszkania. Żaluzje lub zasłony mogą być częściowo zaciągnięte, zwłaszcza po nasłonecznionej stronie mieszkania, a my powinniśmy przenieść się na stronę północną, gdzie jest zwykle najchłodniej. Z klimatyzatorów i wentylatorów korzystajmy z umiarem. W przypadku klimatyzacji optymalna temperatura powietrza powinna wynieść nie mniej niż 23 stopnie, ponieważ poniżej tej wartości możemy ulec przeziębieniu. Jeśli stosujemy wentylator, to nie kierujmy go bezpośrednio w swoją stronę, lecz np. w ścianę, od której strumień będzie się odbijać i rozpraszać po pomieszczeniu, łagodząc różnicę w temperaturze między naszym organizmem a powietrzem.
W upalne dni powinniśmy spożywać lekkostrawne posiłki, które nie będą nadmiernie obciążać naszego organizmu, podczas długotrwałego trawienia. Wskazane jest jedzenie owoców i warzyw, które są bogate w składniki mineralne i witaminy. Idealnym pomysłem jest chłodnik. Unikajmy natomiast tłustych potraw, które są smażone i wysokokaloryczne. Fast food podczas upałów to zły pomysł. Ostatni posiłek powinniśmy spożyć nie później niż o godzine 18:00. W przeciwnym razie możemy mieć problemy ze spokojnym snem, co szczególnie dotyczy osób z problemami przewodu pokarmowego.
Osoby starsze, przyjmujące większą ilość leków, powinny dbać o odpowiednie nawodnienie, ponieważ jego brak, może powodować zwiększone stężenie leków w organizmie, a przez to prowadzić nawet do śmierci. W upalne dni należy szczególnie zainteresować się osobami starszymi, np. robiąc im zakupy. Dbajmy, aby nie zabrakło im wody. Pierwszymi objawami przegrzewania i odwadniania się organizmu są przemijające zaburzenia świadomości i czucia, nudności, wymioty. W przypadku ciężkiego odwodnienia dochodzi do utraty przytomności, która może prowadzić do udaru mózgu i zawału serca. W przypadku poważnych objawów odwodnienia lub przegrzania organizmu, należy niezwłocznie skontaktować się z lekarzem lub służbami medycznymi pod numerem 112 lub 999.
Przegrzanie
Objawy: Osłabienie, zawroty głowy, pragnienie, nudności i wymioty, kurcze mięśni (zwłaszcza nóg i brzucha), utrata przytomności.
Pierwsza pomoc: Połóż poszkodowaną osobę w chłodnym miejscu (nogi unieś na wysokości 20-30 cm). Poluzuj ubranie. Użyj zimnej, mokrej tkaniny jako okładu do obniżenia temperatury ciała. Podawaj do picia wodę z solą małymi łykami. Jeśli wystąpią nudności, odstaw wodę. Jeśli wystąpią wymioty, szukaj natychmiastowej pomocy medycznej. W przypadku utraty przytomności przy wyczuwalnym oddechu i tętnie, ułóż poszkodowanego na boku i wezwij karetkę pogotowia.
Oparzenia słoneczne
Objawy: zaczerwienienie i bolesność skóry, możliwe swędzenie, pęcherze, gorączka, ból głowy.
Pierwsza pomoc: weź chłodny prysznic, użyj mydła aby usunąć olejki (kremy). Miejsca oparzone polewaj dużą ilością zimnej wody. Jeśli na skórze wystąpią pęcherze, zrób suchy, sterylny opatrunek i skorzystaj z pomocy medycznej.
Bardzo ciekawe informacje
OdpowiedzUsuńStraszą, że w Polsce będziemy mieć klimat tropikalny. Zmiany w klimacie są zauważalne.
OdpowiedzUsuńPradawne kroniki donoszą że w 12 wieku było tak ciepło że w lutym chlopi siali zboża, a w czerwcu były żniwa. Po tych bardzo gorących latach przyszło oziebienie, morze bałtyckie zamarzło, sankami jeździli do Szwecji, po drodze stały karczmy na popas,i odpoczynek. Kroniki czeskie
OdpowiedzUsuń